Choć nazwa Cham ma pochodzenie celtyckie, oznaczające „na zakręcie“, to pierwsze wzmianki są chrześcijańskie – stąd od VIII wieku rozpoczęła się chrystianizacja okolicy przez benedyktynów, którzy właśnie tutaj wybudowali swój klasztor. Mark Camma otrzymał zamek i pracowników, ochoczo zajmujących dzikie, pogańskie tereny. Z wybudowanych umocnień granicznych rozwinęła się w końcu osada Camma, czyli dzisiejsze Cham, pierwszy raz oficjalnie wzmiankowane w 976 roku.
Czart jednak nie opuścił tego miejsca. Nie wystraszył się święconej wody, którą zapewne i wtedy hojnie rozpryskiwano po okolicy. W grudniu, w czasie Dwunastu, przejeżdża przez Piwną Bramę (Biertor) dorożka. Słychać stukanie, potrząsanie, huk, a dorożkarz z żelaznym kolczykiem w nosie w rękach dzban z wodą trzyma. Jakiś stwór dokonuje cudu i zamienia wodę w wino. Dorożkarz chce więcej i jego chciwość, a jakże, go gubi. Zamiast wody wybucha ogień, a stworem okazuje się być diabeł. Trzeba mieć się na baczności przechodząc tędy w czasie tych magicznych nocy, kiedy czas zatrzymuje się w miejscu, a granica między światem żywych i zmarłych zupełnie się zaciera.
W sierpniu, nawet, gdy jest to 13-tego, nic nam nie grozi. Taką mamy nadzieję, tak się łudzimy, zdając jeszcze naiwnie na łaskę świętego Nepomuka, który na moście obok bramy dzielnie stawia czoła i szatanowi i wodzie nadmiernej. Lekko pochylony, jakby do wysłuchania spowiedzi, której jest patronem, łagodzi wszelkie docierające złowrogim szeptem legendy. Do czasu, do jednego spojrzenia w odmęt rzeki Regen. Lustrzane odbicie, błyszcząca tafla wody i złowrogi kikut drzewa upstrzony zwisającymi trawami, jakby przed chwilą wyłoniło się z wiru, jakby przed momentem wydarło trochę życia na iluzoryczny byt skazany, na niechybną śmierć. Możemy sobie bajki opowiadać, myśleć magicznie, szeptać zaklęcia i modlitwy, a i tak dosięgnie nas kiedyś ten moment bezlitosny, to odarcie ze wszystkiego, co w tym życiu zdążyliśmy nagromadzić.
Piwna Brama jest jednak nawet latem magiczna.
Wzdłuż starych murów docieramy do kościoła św. Maryi Panny Wspomożycielki, imponującego i opuszczonego w XXI wieku przez licznych wiernych. Wtórna sekularyzacja to parę tylko starszych osób na mszy, za to obfitość ozdób i jarmarcznego bogactwa z przeszłości. W dodatku na korkowej tablicy parafia próbuje mierzyć się z rzeczywistością i przekonuje do pozostania członkiem kościoła, głównie ze względu na tradycję oraz najbardziej wzruszający argument pochówku. W razie czego, gdyby naprawdę gdzieś tam był katolicki Bóg, nie zaszkodzi, gdy ksiądz zamachnie kropidłem...
Na czerwonych kartkach podaje się jednocześnie powody apostazji....
Na przystanku dla rowerów parkują same samochody....
A samo Cham to ciche, lekko senne miasteczko, pełne starych, malowanych szyldów nieistniejących już sklepów. Docieramy do kościoła pw. św. Jakuba z XIII wieku z imponującym różowym sufitem i malowidłem przedstawiającym bitwę pod Clavijo, której być może wcale nie było. Król Austrii Ramiro I miał walczyć 3 maja 844 roku w Hiszpanii z Arabami i nawet tę bitwę wygrać, jednak współcześnie uznaje się tę bitwę albo za legendę, albo za fakt, który odbył się już po śmierci króla. Nie przeszkadza to jednak w wywoływaniu wrażenia na wiernych, szczególnie w przeszłości, gdy ci nijak mieli możliwość sprawdzenia serwowanych im „faktów”.
Na chamskim rynku (jak to brzmi!;) niedziela aż dźwięczy – a to graf Luckner pryska znienacka wodą, a to o 12.05 rozbrzmiewa z ratusza Marsylianka, a to czarownica leśna dzieci w wianki stroi, a to w dżungli zagubić się można, a to pies, jakby z Brukseli przeniesiony, nonszalancko do oddania potrzeby tylnią łapę podnosi. Przed wejściem do ratusza żołnierz z księgą siedzi, gdy zajrzy się mu przez ramię, można przeczytać, wesprzeć się słowami krzepkimi, żeby nie skarżyć się na administrację, gdyż każdy chaos potrzebuje organizacji;
Urocze jest Cham. Wbrew słowu dostojne, gościnne i uprzejme.