Płyną łzy, po raz drugi płyną mi po policzkach łzy. Tym razem spektakl odbywa się w niesławnym więzieniu Plötzensee. Pruska instytucja z lat 1869-1879, w której stracono ponad 2500 osób. Tyle ludzkich dusz, winnych i niewinnych. Tyle tragedii i rozpacz odchodzenia. Masowe egzekucje, indywidualne wykonywanie wyroków i odsiadka, codzienność za kratkami. Dziewięciu mężczyzn i „Lot nad kukułczym gniazdem”. Niepoczytalność i siostra Ratched w szpitalu dla umysłowo chorych.
Znów śluza, znów zostawienie w progu wszystkiego, co jest naszym nadmiarem, a tutaj w więzieniu nie ma żadnego znaczenia, znów bycie tylko numerem bez tożsamości. I emocje. Radość. Na widowni zasiadają w towarzystwie strażników aktorzy z
ostatniego spektaklu o Arturze Ui. Jeden z nich elegancki w garniturze i chustą pod szyją w ukraińskich barwach. Witają się z taką radością, że my, z zewnątrz, zamieramy w bezruchu. Uczestniczą w spektaklu, klaszczą, nadają ton. Krzyczą na końcu, że zazdrość jest najlepszą pochwałą.
Aktorzy pięć razy wychodzą na bis. Promienieją. Twarze tak normalne, tak różne, tak zwyczajne w tej niezwyczajnej scenerii. Pielęgniarka Ratcherd intonuje znaną niemiecką beztroską piosenkę na końcu, gdy czekamy, aż więźniowie-widzowie opuszczą salę. Cała widownia poddaje się dyrygującym ruchom jej rąk i śpiewa "Danke fur diesen guten Morgen" ("Dziękuję za ten dobry poranek"). Ograniczeni nieznacznym strażniczym ciałem emanują szczęściem. Oni. Ci, którzy zostaną w tych murach tego wieczora. I następnego też. I następnego.
Obejrzyjcie zdjęcia z tego spektaklu. Spójrzcie na twarze mężczyzn, którzy dokonali czegoś złego. Na dwie godziny wybaczono im ich winy i nagrodzono owacjami. Zawsze jest jakiś ciąg dalszy. Dla nich i dla mnie. Dla Ciebie też.
Zdjęcie numer 11 - to nie inscenizacja, to najprawdziwsze kraty, to okno, za którym jest tylko mur....