Budzi nas wschód słońca. Leniwie opuszczamy namioty, przeciągamy w niesamowitym krajobrazie muskani dość silnie wiejącym wiatrem. Nasz towarzysz zaczyna szykować dla nas śniadanie, a my znów gubimy się pośród skalnych formacji w poszukiwaniu pierwszych promieni. Następne godziny spędzamy na wojażach. Wjeżdżamy w mocniejszy pustynny krajobraz, jakby kanion, góry niemalże, wydmy, nie mamy słów na te widoki. Nasz kierowca jest cierpliwy. Ciągle skręca w takie miejsca, że czasem pokrzykujemy z wrażenia. W końcu wracamy do oazy. Policyjny posterunek majaczy na horyzoncie, a my tyłem wchodzimy do hotelu, żeby zabrać resztę naszego bagażu. Przy głównym wejściu czekają na nas dwa samochody pełne policjantów. Jeden z nich podchodzi i żąda dokumentów od samochodu. Protestujemy. On też, próbując być groźnym. Prosimy o rozmowę z jego przełożonym, w czym pośredniczy właściciel hotelu. Policjantowi opadają ramiona, dzwoni i czekamy. Dołącza do nas młody, nienagannie ubrany, uśmiechnięty mężczyzna, który przyjechał cywilnym samochodem. Tłumaczy swoją pracę, przeprasza za kłopot i pyta, jaki dokument moglibyśmy mu dać na czas eskorty. Prawo jazdy, gdyż mam dwa w razie czego, na co pan radośnie się zgadza. Ruszamy więc na cztery pojazdy: dwa gaziki wypełnione mundurowymi, my i pan. Najpierw spokojnie jedziemy przez oazę i szybko orientujemy się, że tak się nie da. Na rogatkach zatrzymujemy się i zwracamy do młodego policjanta, że mamy przed sobą kawał drogi, a w tym tempie nie dojedziemy do jutra. Pan znów się uśmiecha i mówi, żebyśmy jechali tak szybko, jak chcemy, on się dopasuje. Na innych mamy nie zwracać uwagi. Ruszamy więc swobodnie przed siebie, w pustynie, piękną i pustą autostradą zostawiając za nami dwa gaziki. Policjant jedzie jeszcze szybciej przed nami. Po około 200 kilometrach robi piruet zatrzymując się na środku drogi, podchodzi z prawem jazdy, które nam oddaje i życzy szerokiej drogi. Oddaje nas na pastwę Afryki. Nie minął nas nikt. W końcu w oddali zamajaczyło rondo, przy którym stała i najwyraźniej czekała na nas policja. Patrzyli w naszym kierunku, ale w ogóle nie reagowali. Przejechałam tuż obok czekając na znak, ale wszyscy (a było ich bodajże pięciu) gapili się na mnie bez słowa. Dopiero gdy wjechałam na rondo zaczęli podskakiwać i machać rękami. Zorientowaliśmy się, że nie wierzyli w to, co widzą – za kierownicą siedziała kobieta. Zatrzymałam się posłusznie, a oni podjechali i z niedowierzaniem pokazywali, żebyśmy jechali za nimi. Dowieźli do następnego posterunku, gdzie przejęła nas kolejna służba, tym razem w liczbie dwóch pojazdów. Policjanci uśmiechali się szeroko siedząc na pace i wyrzucając przed siebie opakowania po wszystkim, co właśnie jedli i pili. Gdy zatrzymaliśmy się, gdyż dziecko musiało, jeden z nich proponował zakup kawy. Eskorta podjechała z nami do hotelu i poinformowała, że przyjadą tutaj jutro. Nawet nie pytali, jakie mamy plany i o której będziemy wyjeżdżać. Trochę im nie wierzyliśmy. A jednak byli. Trochę podejrzewam, że pojawili się o wschodzie słońca;)