Przekupka z kurą na Mariensztacie socrealistycznie kątem oka patrzy w przeszłość sobie dobrze znaną -1949 rok i współzawodnictwo oraz przodownicy pracy. Sama upamiętnia czasy, o których nic nie wie, ale i ideologicznie je odrzuca. Jurydyka i handel, burżuazja i elegancja.
Eustachy i Maria Potoccy, małżeńska arystokratyczna para, musiała zobaczyć w tych pozalewowych terenach przylegających do królewskiego miasta Warszawy coś szczególnego. Może zachwyciła ich droga Ku Wiśle romantycznie biegnąca wąwozem strumienia od Krakowskiego Przedmieścia ku Wiśle właśnie? A może powód był zupełnie pragmatyczny przedsiębiorczością zwany? Pod wiślaną skarpą, na tyłach ogrodów bernardynów i Radziwiłłów, uwolniony od zalewów dzięki przesunięciu się na wschód koryta Wisły (notabene spowodowany wielowiekowym zwożeniem z miasta „gnojów” i gruzu) teren został wytyczony na jurydykę, na którą utworzenie zgodę musiał wyrazić król Stanisław August Poniatowski. A gdy ją wyraził powstała przy królewskim mieście prywatna osada niepodlegająca ani miejskim władzom, ani jego sądownictwu. Wydarzyło się to 5 listopada 1762 roku i przez około 18 lat osada nazwana z niemieckiego Mariensztatem (od połączenia imienia właścicielki Marii ze słowem Stadt czyli miasto) handlowała towarami, które przywożono rzeką, organizowała trzy jarmarki rocznie i zamieszkana była przez rzemieślników. Na jej zabudowę składało się 105 dworków i 9 kamienic. Po śmierci Eustachego Potockiego w 1768 roku sprzedano jurydykę Janowi i Helenie z Kwiecińskich Szanowskim, a w 1780 roku Stanisław August Poniatowski został jej właścicielem, nadając prawa miejskie. W 1784 roku Mariensztat został częścią Warszawy i jurydyka przestała istnieć. Najpierw jako dzielnica miasta rozwijał się prężnie. Powstały tutaj słynne zakłady drukarskie Samuela Orgelbranda (największy i najnowocześniejszy zakład tej branży w Królestwie Polskim) oraz hotele, jak i wiadukt Pancera usprawniający komunikację. Dziewięciopiętrowa kamienica Taubenhausa była najwyższą w ówczesnej Warszawie, a z jej trzeciego piętra można było wejść bezpośrednio na wspomniany już wiadukt. Od 1847 roku tworzył się mariensztacki plac, który stał się głównym rynkiem targowym Powiśla.
W dwudziestoleciu międzywojennym Mariensztat zubożał, II wojna go zniszczyła, ale jutrzenka socjalizmu odkryła to miejsce przy okazji budowy trasy W-Z. Chociaż nowy, prężny system arystokracją gardził to powstało osiedle (pierwsze w powojennej Warszawie) w stylu zabudowy z XVIII wieku. Przy 53 domach mieszkalnych rozgorzało do tego entuzjastyczne współzawodnictwo pracy. Niejaki Michał Krajewski, murarz i autor książek autobiograficznych, ale przede wszystkim przodownik pracy PRL-u zainicjował technologię budowlaną, tzw. trójkę murarską, dzięki czemu trzech budowlańców pracujących wspólnie zwielokrotniali tempo pracy podczas murowania domów. Dom przy ul. Mariensztat 19 powstał w czynie przedkongresowym w ciągu 19 dni: od fundamentów do pokrycia dachówką na trzy zmiany. W czasie publicznego pokazu murarz i dwóch pomocników w ciągu jednej dniówki przekroczyli sześciokrotnie obowiązującą normę i na budowach socjalistycznej Polski zawrzało. W rzeczywistości było to przeniesienie radzieckich metod współzawodnictwa na polską ziemię, ale pan Michał, który właśnie w Związku Radzieckim zaczynał przygodę z zawodem, znalazł sens swojego życia. I rozwijał dzięki temu karierę zasiadając w końcu w Komitecie Centralnym PZPR. Łatwo sobie wyobrazić, jak prężył swoją socjalistycznym uczuciem wypełnioną pierś, gdy 22 lipca 1949 roku wraz z Trasą W-Z oddawano osiedle do użytku. I tutaj wkracza ironia systemu stawiającego teoretycznie na równość, systemu, który głosił wszem i wobec odzyskanie dawnej burżuazyjnej dzielnicy przez lud. Otrzymanie przydziału mieszkania na Mariensztacie było nie lada wyróżnieniem i przysługiwało tylko tym, którzy sobie na to zasłużyli, m.in. przodownikom pracy. Rozwój równych i równiejszych zaczął nabierać w systemie szybkiego tempa.
Mariensztat kwitł. W latach 50-tych na rynku odbywały się zabawy i koncerty, co można zobaczyć w pierwszym (zapewne propagandowo nieprzypadkowo) powojennym barwnym filmie
"Przygoda na Mariensztacie" z 1953 roku. Wprawdzie wiele scen powstało w Łodzi, a filmowy mariensztacki rynek jest dekoracją, jednak oddaje atmosferę tamtych czasów, a filmową piosenkę w wykonaniu Andrzeja Boguckiego (notabene aktora i śpiewaka mieszkającego na Mariensztacie) zna chyba każdy.
Dzisiaj Mariensztat wydaje się być zapomniany. Na placu za przekupką prawie nikogo nie ma, kontrast do Krakowskiego Przedmieścia jest ogromny. Małe miasteczko wkomponowane w metropolię wita ciszą i lekką prowincjonalnością. W 2009 roku układ urbanistyczny osiedla został wpisany do rejestru zabytków, ale jego szybko wybudowane mury nie są niestety najlepszej jakości. Tu i ówdzie widać pęknięcia, odrapane fasady i zaniedbane ścienne dekoracje. Kręcono tutaj wprawdzie w kamienicy Mariensztat 9 sceny do serialu „Złotopolscy”, komponowano piosenki (oprócz wspomnianej
"Jak przygoda to tylko w Warszawie", jeszcze
"Małe mieszkanko na Mariensztacie" czy
"Piosenka mariensztacka"do muzyki Szpilamana), pisano o nim wiersze (Andrzeja Nowickiego
"Moja Ojczyzna, czy Gałczyńskiego
"Mariensztackie szaleństwo"), jednak ucichło i przeminęło z wiatrem. Jakby rzeka popłynęła innym nurtem zabierając jego wiry i atrakcje w kolejne części stołecznego miasta. Może to dobrze – mała enklawa z widokiem na Zamek Królewski i bryłę kościoła św. Anny jest wyjątkową w tętniącej turystycznie tuż nad nią metropolii.