Kiedyś, dawno temu, szumiał tutaj las. Żyły w nim zwierzęta, było dziko, było bezludnie. A później ten las wypalono. O tym czynie mówiono „prażyć“ i to właśnie od tego czasownika powstała nazwa Praga.
Kiedyś Praga była odrębną od Warszawy osadą. Po raz pierwszy wzmiankowano o niej w 1432 roku. Biskup Michał Działyński założył ją na terenie po wypalonym lesie. Przechadzał się po zgliszczach? Czuł jeszcze swąd palonego drewna? A może roztaczała się tutaj pusta, już wysuszona przestrzeń?
10 lutego 1648 roku Praga otrzymała od króla Władysława IV Wazy prawa miejskie, ale w 1791 roku przyłączono ją do Warszawy.
Praga od zawsze handlowała. Znajdowała się na takimże szlaku, który to umożliwiał wymianę towarów. Żyła tym długo, tętniła końskimi kopytami i brzękiem monet. Przeżywała napaści i zniszczenia (potop szwedzki), plądrowania i rzezi (szturm 4 listopada 1794 roku, w czasie napoleońskich wojen czy powstania listopadowego). Jednak handel wpisał się w jej tkankę być może już na zawsze. I gdy Julian Józef Różycki (farmaceuta, właściciel aptek i inwestor) w 1874 roku zakupił na terenie Pragi działkę, jej użytkowanie szybko było jasne. Żydowski przedsiębiorca Manas Ryba wpadł na pomysł, by na tym terenie otworzyć bazar (notabene otrzymał później za to od Różyckiego parcelę i dom przy ulicy Targowej 56, skąd zarządzał targowiskiem), gdzie handlarze wynajmowaliby stragany. Pomysł był innowacyjny i został wprowadzony w życie w 1882 roku. Sam Różycki bywał na bazarze rzadko, wybudował za to ok. 1901 roku przy jednej z bram siedmiometrowy błękitny kiosk w kształcie syfonu, gdzie sprzedawał własne wody gazowane. Syfon stał się symbolem nie tylko bazaru, ale i Pragi. Jego syn i spadkobierca, Wacław Różycki, musiał jednak tę praską ikonę po 1935 roku ze względu na fatalny stan techniczny usunąć. Współcześnie istnieją plany odtworzenia syfonu, czemu bardzo kibicuję.
Druga wojna światowa rozdarła bazar na dwie części. Z jednej strony handel wciąż kwitł, sprzedawano tutaj reglamentowany przez Niemców towar, handlowano bronią i amunicją (co ciekawe sprzedawcami byli niemieccy żołnierze i kolaboranci), wspomagano też szpitale i więźniów Pawiaka przekazując żywność, Żydzi utrzymywali dzięki bazarowi swoje rodziny. Z drugiej strony naziści przeprowadzali tutaj łapanki. W końcu w 1944 roku bazar spłonął.
Jutrzenka socjalizmu nie tylko że przywróciła stare handlowe tradycje, to jeszcze przymykała oko na powiewy wolności – bazar wprawdzie upaństwowiono, ale prywaciarzy było w bród i na bazarze Różyckiego w trudnych czasach socjalizmu można było kupić wszystko. Gwarą warszawską handlowano wszelakimi towarami, w latach 70-tych pokazały się zachodnie wydawnictwa erotyczne, w latach 80-tych handlowano hurtowo. Tę tolerancję wykorzystywali niestety również drobni przestępcy, paserzy, kieszonkowcy, sprzedawcy podrabianych dokumentów, a w części targowiska zwanej „Kanadą” można było nawet odzyskać ukradzione przedmioty. Siatka powiązań, szemranie, konszachty – jaka musiała być tutaj atmosfera w czasach ideologicznej propagandy i łgania, jak popadnie!
Gdy system zamienił się w demokratyczny rozpoczęła się wolna amerykanka. Chociaż na początku lat 90-tych minionego wieku bazar Różyckiego miał się dobrze, głównie za sprawą handlarzy z byłego Związku Radzieckiego, to jednak później podupadł i stał się kryminogenną cząstką tzw. Trójkąta Bermudzkiego razem ze Stadionem Dziesięciolecia i dworcem Warszawa Wschodnia.
Dzisiaj bazar ma status zabytku, w 2/3 należy do spadkobierców Różyckiego, pozostała 1/3 do miasta, a my w niedzielne popołudnie zastajemy zamknięte blaszaki i głuchą pustkę. Jest tak, jakby zatrzymał się czas, jakby zawisł pomiędzy wiekami, systemami i interesami. Praga nie cieszyła się w ostatnim stuleciu dobrą sławą. I nam przez chwilę dane jest poczuć dość ponurą atmosferę, gdy z jednej z bram wychodzą młodzi mężczyźni, wyraźnie nielubiący turystów. Próbujemy się oddalić, ale jeszcze chwilę słyszymy pomruki agresji i niegościnności.
Zaglądamy na podwórka, by odwiedzić Maryjki i Jezuski w praskich kapliczkach. Kamienice Schmula Kaliny, Icka Hersza Jahrmana, Róży Kwiatkowskiej z XIX wieku, kiedyś należące do zamieszkujących Pragę Żydów, których jesienią 1940 roku naziści przesiedlili najpierw do getta, a potem tych, którzy przeżyli wysłali na śmierć do obozów koncentracyjnych. Do kamienic wprowadzili się Polacy, którzy w kapliczkach znajdywali ukojenie i nadzieję w tragicznych i nieludzkich czasach II wojny.
Rzeźnie, mięsne magazyny, garbarnie, eksport bydła i skór, tartaki, cegielnie, karczma, gorzelnia, browary, spławianie drewna i zboża, ale przede wszystkim dostawy towarów dla wojującej armii rosyjskiej. Gdyby dzisiaj stanął przed nami taki przedsiębiorca, jakie mielibyśmy o nim zdanie? Bezduszny? Bezwzględny? Wszystko zrobi dla pieniędzy? I miałoby na to zdanie wpływ, gdybyśmy się dowiedzieli, że ten człowiek w czasie rzezi ukrywał wielu mieszczan, ratując ich od śmierci bądź niewoli i że wykupywał od Kozaków dzieci?
Józef Samuel Sonnenberg zwany Szmulem Zbytkowerem był najbogatszym Żydem warszawskim, protegowanym króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, mianowanym przez Sejm Czterech Ziem przedstawicielem wszystkich Żydów Rzeczypospolitej, protoplastą rodu Bergsonów, który dał światu w 1927 roku noblistę – filozofa Henriego Bergsona. Gdy stajemy na ulicy Kawęczyńskiej zdajemy sobie z tych wszystkich faktów sprawę – jesteśmy na terenie Szmulowizny, części Pragi, której nazwa wzięła się od imienia właściciela tych gruntów, Szmula właśnie. Urodzony około 1727 roku, a zmarły albo 3 października 1800 albo 19 września 1801 roku żydowski kupiec musiał wzbudzać kontrowersje. Nie tylko, że zarabiał, na czym mógł, to jeszcze był trzy razy żonaty, a z drugą żoną się rozwiódł. Spłodził siedmioro dzieci, a gdy umarł jego interesy przejęła żona. W Pradze miał folwark, który to teren do dziś nosi jego imię, często przez Warszawiaków skrócone do Szmulki.
W XIX wieku Szmulowiznę z trzech stron otoczyły tory kolejowe - od północy kolej petersburska, od południa terespolska i tzw. nadwiślańska albo obwodowa, a w 1889 roku przyłączono ją do Warszawy. Do dzisiaj zachował się tutaj relikt dawnej zabudowy Pragi, mały drewniany ewenement – drewniak Burkego. Stoi zniszczony, otoczony płotem, z zakutymi dyktą oknami i czeka na zmiłowanie jakiegoś dobroczyńcy. Powstał około 1900 roku jako czynszówka dla Edmunda Burkego i Józefa Wągrowskiego. W 2015 roku wpisany na listę zabytków, rok później opuszczony przez ostatniego lokatora, w 2020 roku objęty roszczeniami spadkowymi chyba utknął w maraźmie ludzkich interesów i braku porozumienia. A podobno miał w nim powstać hotel.
To malutki skrawek Pragi, niewielki fragment niezmiernie interesującego i barwnego historiami miejsca. Co ciekawe idąc do niej minęliśmy dwa pomniki: księdza Ignacego Jana Skorupki i Praskiej Kapeli Podwórkowej. Obydwa stoją za sprawą człowieka, który z wdzięczności za przyznanie mu honorowego obywatelstwa Warszawy postawił pierwszy pomnik. A żeby jeszcze uhonorować warszawiaków zainicjował pomnik drugi. Człowiek ten w przeszłości przez lata jako szef stosował wobec podwładnych mobbing, a nadużycia seksualne swoich kolegów w stosunku do nieletnich tuszował. Dzisiaj sprawuje urząd sołtysa przysiółka Piaski w województwie podlaskim, choć według kodeksu prawa kanonicznego jako duchowny nie może takiej pozycji piastować. Sławoj Leszek Głódź jednak zawsze działał prężnie. Być może nad Pragą wciąż unoszą się duchy tych, którzy są obrotni i przedsiębiorczy, ale jednak nie są święci;)