Ściął dąb, którzy inni, przez niego uznawani za pogan, uznawali za swojego boga. A gdy zemsta tegoż nie nadeszła nawrócił całe niemiecki państwo na wiarę „właściwą”. Angielski misjonarz, który pisał wiersze. Miał prawie 30 lat, gdy otrzymał zakonne święcenia. A po 40-tce wyruszył we fryzyjski świat. Ciągle do niego wracał. Północ Europy go fascynowała. Wracał też do Rzymu, do papieża, który udzielał mu błogosławieństwa na ewangelizowanie germańskiego terytorium.
80-letni starzec pojawił się w gaju poświęconym bożkom w Dokkum. Rozglądał się butnie, niesiony wiarą i misją. Fryzyjczycy nie mogli zareagować inaczej. On też nie. Gdy zobaczył nacierających na niego miejscowych zabronił jakichkolwiek ruchów obronnych. Przyszedł na niego czas. Miał powiedzieć, że tęsknił za tym dniem od dawna. Wymarzył sobie taką śmierć i dokładnie w tym miejscu. Zabito go razem z 52 towarzyszami 5 czerwca 754 roku. Dokkum na zawsze zostało miejscem zbrodni.
I szczyci się tym do dziś. Pielęgnuje ten fakt umiejętnie przy widocznym aplauzie turystów i pielgrzymów. Już dawno miejscu tę zbrodnię wybaczono. Codziennie wznosi się toasty i pije piwo Bonifacego. Jego wizerunek jest nieodłączną częścią tego miasteczka. Czyż to nie taka sama jak współczesna przewrotność? Zbrodniarze zostają bohaterami, a czyn niegodziwy przebija się na walutę? Niegodziwość blaknie przy sile pieniądza i władzy? Wszystko już było.