Gdy kończy się życie. Gdy niezauważalnie przechodzi ze stanu aktywnego w zanikający. Gdy wszystko, co życiu służyło opuszcza ostatnie ciało i te przedmioty zastygają w kurzu i brudzie nocy. Gdy pająki oplatają na unicestwienie każdy przedmiot, kiedyś zakupiony, myty, prany. Gdy ślamazarnie kończy się ich żywot – tych nagromadzonych dóbr strzeżonych za ich właścicieli życia drzwiami i zamkami. Gdy piec na zawsze zostaje zimny, gdy pianino na zawsze przestaje grać, gdy rower rzucony w kąt już nigdy nigdzie nie pojedzie. Gdy nikt nie otworzy już okna, za to ściana odsłoni pierwotny widok, przywróci wiatru przewiew i odpływ deszczu kroplom. Gdy nie ma komu pielęgnować śladów, dbać o dobrobyt, gdy fakt ten na zawsze pozostanie owiany tajemnicą. Dlaczego? Nie było nikogo? Czy może mieszkańcy tego domu tak się zranili, że nie miał on szans na jakąkolwiek dalszą, pośmiertną, spadkobierczą opiekę? W którym miejscu historii jednej rodziny utknął nurt jej historii? Zamulił się złem tego świata? Sczezł doczesności konfliktem?
Przejmujący jest ten opuszczony w szerokim fryzyjskim polu dom. Tutejszy świat jest taki prosty w wydaniu, wytyczony długimi liniami gospodarstw, samotnie stojących, od sąsiadów oddalonych. Dostatnich. On nie. On jest zubożały do bólu, strawiony ogniem, zwalony nieistniejącymi ścianami i dachami. Tylko w jednym miejscu oparł się dewastacji – w części mieszkalnej. W sercu tamtego życia, które tutaj skupiało się na posiłkach, odpoczynku i muzyce. Na książkach. Pomimo zniszczenia wyraźnie opiera się degradacji do ruiny. Wyraźnie wysyła sygnał, że jest, że istnieje, że zachowało instynkt przeżycia. Dostrzegamy. To niewiarygodne ile energii może zmagazynować jedno miejsce.