Podbielscy dotarli na zachód ze wschodu. Szlachecka polska rodzina do dziś zamieszkuje Prignitz. Jej przedstawiciele zintegrowali się z zachodnim systemem, najpierw pruskością, później nazizmem. Pałac w Dallminie w średniowieczu był rycerską siedzibą rodziny von Winterfeld, by w 1808 roku zamienić się w barokowy budynek, którego najważniejszym mieszkańcem był Victor von Podbielski (26.02.1844-21.01.1916). Generał lejtnant, sekretarz stanu w cesarskim urzędzie pocztowym, pruski minister rolnictwa, zainteresowany sportem na tyle, że zainicjował budowę pierwszego stadionu w Berlinie, pierwszy klub sportowy w Dallminie i pierwszą w tych okolicach halę sportową. Gdy w 1906 roku ustąpił z funkcji ministra zajął się działalnością gospodarczą, przyczyniając do ekonomicznego rozkwitu regionu. Mleczarnia i fabryka płatków owsianych w Karstädt, fabryka skrobii w Dallminie, budowa kolei żelaznej w gminie. Pruski dryl. Jego syn, też Viktor, politycznie skierował się w stronę nazizmu, członkostwa w NSDAP i SS, politykowania w Reichstagu. Zginął trafiony odłamkiem granatu w lasach pod Glau. Ojciec pochowany jest w Dallmin na wiejskim cmentarzu, dumnie wypina na kamieniu pierś z medalami. Syn spoczywa na cmentarzu wojskowym w Trebbinie. A pałac oddany został najmłodszym. Najpierw był tutaj dom dziecka, zamknięty w 1992 roku, od 1996 roku jest tu ośrodek terapeutyczny dla dzieci i młodzieży. Okazały, otwarty na przybywających budynek robi dostojne i poważne wrażenie. Sympatyczny dozorca nie gniewa się, gdy odkrywa nas w środku. Opowiada o swojej pracy, że już 18 lat, że dzieci różne, że niektóre mają tutaj lepiej niż we własnych rodzinach, że wracają. Opowiada też o transportach z darami dla dzieci w Rosji, Białorusi i Ukrainie, o kuriozalnych przepisach, systemach, o łapówkach żądanych przez rosyjskich celników, którzy naprawdę grozili, że bez nich transport dalej nie pojedzie. O świecie pełnym dobrych ludzi, obojętnie, po której stronie granicy, są wszędzie, ludzie o otwartych sercach i umysłach. Zaskakuje nas swoim szerokim horyzontem, swoim światopoglądem, który ukształtował na tzw. prowincji, jeśli spojrzeć na Dallmin od strony berlińskiej czy zachodnioeuropejskiej. Dzieci wchodzą i wychodzą, witają się z nami, żartują. Jedność tkanek i dusz.
Dworek w Waterloo już nie tchnie taką energią. Należący kiedyś do rodziny von Bonin, był folwarkiem dóbr w pobliskim Stavenow, wybudowany około 1900 roku dziś zamknął się na zachodnią modłę przed ciekawskimi oczami płotem i zabezpieczył okiem kamery. Stavenow jest inne, ślicznie położone, romantycznie, akurat trwają prace, akurat trzeba coś dopieścić w małym hoteliku, którym zamek aktualnie jest. Goście z grubszym portfelem w apartamencie, goście w pokojach w byłych budynkach gospodarczych. Park i przeszłość, która zupełnie nijak ma się do teraźniejszości. Pierwsza germańska twierdza po zdobyciu terenów przez Albrechta Niedźwiedzia powstała właśnie tutaj. Nazwa też słowiańska, „tu stojące” od wału przeciw Wendom, gdyby przyszło im do głowy te tereny odbijać. Podobno obok kościółka, przy starej drodze, wciąż pojawia się słowiański duch potomkom morderców. Na nic zdało się postawienie tu świątyni, może z nadzieją przegonienia mar i straszydeł, może w drodze zadośćuczynienia. Pojawiali się zbójnicy i rabusie, napadali na handlarzy zmierzających tą trasą, kradli bydło, mordowali za sakiewkę choćby jedną monetę zawierającą. Czy i te dusze dołączają do ptactwa po dziś dzień nad Prignitz fruwającego stadami? Czy duch Stavenow spogląda na nas z kościelnej wieży? Słychać krakanie. Słychać skrzydeł trzepot. Widać ogromne trumny ze szczątkami byłych właścicieli, szlacheckich panów, potomków germańskich triumfatorów, małżeństwa, które ten kościół w XVIII wieku ufundowało. Von Kleist. Zrobili na tej dawno temu podbitej ziemi, co mogli dobrego. A gdy zawiały wschodnie wiatry kościół zamienił się w ruinę, do niedawna nie było tutaj nawet dachu. Dzisiaj jego wnętrze jest puste. Poza kolorowym witrażem i dwiema trumnami nie ma nic. Zachodnia pustka.
W Birkholz pałac trzyma się od świata z daleka. Od wejścia bramą do niego jest przestrzeń parkowa zabezpieczona zakazem wstępu. Mimo wszystko podchodzimy bliżej zahipnotyzowani ogromem tego budynku. Wybudowany w latach 1904/05 przez wolnego pana von Maltzahn dzisiaj jest prywatną własnością poznanych dziś von Podbielskich. Na bramie wiszą skrzynki pocztowe z paroma nazwami różnych firm. Podatkowa oaza? Przy drodze widzimy duży baner, na którym młody leśnik von Podbielski informuje o swoich poszukiwaniach leśnych gruntów. Interesy kwitną. Nas nikt nie przepędza, nawet, gdy podchodzimy dosyć blisko z dwóch stron. Zachód bywa tolerancyjny. Cierpliwie czeka na zwrot akcji. Daje szansę, której rozsądny nie zaprzepaszcza. Pieści dobrodusznością.