Najpierw Mistrzostwa Świata w Narciarstwie Klasycznym w 1982 roku, pamiętane przez mgłę, wyrywkowo, a później na przestrzeni 11 lat emocje związane z „królem Holmenkollen”. Najpierw dziecięce zdziwienie pokrzykiwaniami dorosłych przed czarno-białym ekranem i w nim, malutcy ludzie zjeżdżający w przepaść i metry podawane skrupulatnie. Ten lekki przysiad przy lądowaniu, ten zawrót tuż przed trybuną pełną ludzi, te przesuwające się paski zajmowanych miejsc, detronizacja i zwycięstwo. I ta nazwa krótka, jędrna, obca, daleka, nieosiągalna – Oslo. A później oszołomienie pięciokrotnym tryumfem rodaka, który jak do tej pory jest jedynym na tej skoczni z takim sukcesem. Nagrodzony nawet za to medalem Holmenkollen. Adam Małysz.
Holmenkollbakken uchodzi za najstarszą skocznię świata. Najpierw, niedaleko stąd, w dzielnicy Ullern, w 1879 roku zorganizowano po raz pierwszy na świeci zawody w skokach narciarskich. A później, od stycznia 1892 roku przeniesiono je właśnie tutaj, do dzielnicy norweskiej stolicy – Holmenkollen. Notabene wieść niesie, że nazwa tego miejsca wzięła się od lekarza Ingebrita Holma, który od 1889 roku prowadził tu najpierw hotel, a później sanatorium. Nie jest to prawdą. Nazwę Holmen można znaleźć na starej mapie z 1800 roku.
Wracając jednak do skoczni i do owego dnia, a konkretnie 31 stycznia 1892 roku, pierwszy rekord ustanowił Arne Ustvedt – całe 21,5 metrów. Adam Małysz 17 marca 1996 roku skoczył tu na odległość 121,5 metra, 11 marca 2001 – 124,5 metra, 9 marca 2003 roku tak samo, a 12 marca 2006 roku na 130,5 metra. Trzeba jednak przyznać, że skocznia była od początku swojego istnienia 18 razy przebudowywana, w 2008 roku nawet zburzona i nowocześnie odbudowana. Pierwsze igrzyska olimpijskie odbyły się w 1952 roku, wybudowano z tego powodu stałe trybuny i loże sędziowskie. Publiczność była tak zachwycona, że przybyła w rekordowej ilości ponad stu tysięcy osób.
Dzisiaj jest szaro i pustawo. Wdrapujemy się na samą górę, do miejsca, które jest udostępnione dla zwiedzających i podziwiamy widoki, ale i sportowców. To, co w telewizji wydawało się normalne, nie za duże, w sam raz, na miejscu okazuje się być przepaścią. Jak zawodnik pokonuje lęk przed skokiem w dół? Naturalny instynkt, który nie pozwala zrobić kroku za dużo? Jaki jest ten pierwszy raz, gdy zmusza całego siebie do desperacji? I kiedy przychodzi przyjemne poczucie panowania nad sobą, tą budowlą i przestrzenią, którą za chwilę będzie przeszywał? Za pierwszym razem, czy dopiero za pięćdziesiątym?
Zaglądamy do Muzeum Nart i Skoczni, które znajduje się pod podwyższeniem. Małe, ciekawe, interakcyjne, przyjazne dzieciom miejsce. I tym obecnym i tym, które to miejsce noszą w swoich dziecinnych wspomnieniach.