W 1991 roku artyści z różnych stron świata na tle odkrywkowej kopalni węgla brunatnego Greifenhain tworzyli I biennale na terenie Cottbus. W czasie trwania II biennale w 1993 roku eksploatacja węgla w kopalni odkrywkowej dobiegła końca i po części zdewastowana, prawie opustoszała, osada Pritzen znalazła się na skraju poeksploatacyjnej, apokaliptycznej krainy z wielkim dołem pośrodku. Artystyczne dusze nie przejął lęk. W szaleństwie zaczęto łączyć kropki i wzniecać nadzieję. W 1995 roku odbyło się tu III biennale.
Nie wiedząc tego, nie mając o niczym pojęcia, od razu po wjeździe do Pritzen znaleźliśmy się na osi czterech miejsc:
1. Sonnenchronometer (Słoneczny chronometr) – 2. Landschaft mit See-Sumpf (Krajobraz nad jeziorem-bagno)
3. Feurige Köpfe Land (Kraina ognistych głów) – 4. Gelbe Rampe (Żółta rampa)
1. Słoneczny chronometr znajdujący się na rogatkach Pritzen każe się nam zatrzymać od razu. Zardzewiałe rury i złocista, acz sucha trawa. Na zabrudzonej srebrnej tabliczce zapisane jest, kto kupił sobie godzinę. I którą.
Kopalnia węgla brunatnego. Industrializacja, maszyny górnicze, rury, którymi tę kopalnię odwadniano. Koronka powiązań: słońce – dawca energii, węgiel – magazyn energii, człowiek – użytkownik energii. Ten ostatni z poczuciem czasu i jego świadomością, od zawsze odliczający go polegał na słońcu. Birgit Cauer i Jürgen Engel zbudowali zegar słoneczny z dwóch części: rzucacza cienia złożonego z 12 rur o kącie pochylenia 51,65° (geograficzna szerokość Pritzen) i dwanaście leżących rur, jako linii godzin odliczających czas pomiędzy 6 a 18.
Na samym szczycie rzucacza cienia poraża nie-trwałość sztuki i moc natury. Zardzewiałe rury na tle suchych traw. Oplecione nimi, wprawdzie obumarłymi, ale tak skrzętnie, że trudno byłoby dziś je z nich uwolnić. Na tej geograficznej szerokości industrializacja poległa przyrodzie. Z kretesem.
2. „Moja praca polega na tym, aby w naturze, z naturą, równolegle do natury pracować, a przede wszystkim: z niej czerpać i dla niej działać. To znaczy: moja praca nie polega na tym, aby meblować naturę artefaktami – to nie działa” Nils Udo.
Wtedy, w 1993 i 1995 roku, była tu martwa księżycowa kraina. Nils, artysta natury, na skraju odkrywkowej kopalni na planie jaja, komórki życia, przy użyciu wyłącznie naturalnych materiałów z okolicy uformował „krajobraz nad jeziorem”. Małe jeziorko, które stworzył z gliny zwałowej otoczył ścianą ziemi obciążonymi kamieniami zwałowymi. Postawił po jednej stronie dwuskrzydłową bramę, a brzegi wysadził lokalną roślinnością, krzewami, kwiatami i trawami. Przekornie do stanu rzeczywistego. W wyobraźni artysty kiedyś, gdy zakończą się wszelkie prace, gdy woda w malutkim jeziorku osiągnie odpowiedni poziom, trawy porosną brzeg to brama zostanie zamknięta – natura przejmie wszystko i uniemożliwi dostęp. 30 lat później, gdy próbujemy się do niej dostać, rozumiemy, że to, co wtedy musiało się wydawać kosmicznym pomysłem, dziś osiąga swój cel. A my jesteśmy nieproszonymi gośćmi, nieobliczalnym towarzystwem, które jest w stanie zniszczyć miejsce, które daje mu życie.
3. Kopalnia Greifenhain, jak każda inna, potrzebowała linii kolejowej, a co za tym idzie podkładów. Klaas Kamphuis z nich, jak i chorych drzew z okolicy, stworzył trzy drewniane obiekty, kiedyś stojące, dziś leżące. Powalone czasem, pogodą, przyrodą, wciąż dumne, wciąż mocne. „Feurige Köpfe Land”. Czyli Kraina ognistych głów.
4. I w takiej krainie nie może zabraknąć piramidy. Herman Prigann, który był jednym z inicjatorów pierwszego biennale, zaprojektował na trzecie jego wydanie "Gelbe Rampe", czyli Żółtą Rampę – obserwatorium z betonowych płyt byłych kopalnianych ulic, dwóch kamieni narzutowych, które cztery razy do roku są oblewane promieniami wschodzącego słońca, a całość obłożona jest kamieniami z okolicy. Obiekt już z daleka zwraca uwagę i robi wrażenie. Wygląda jak świątynia, górująca nad wioską z jednej strony i nad zbiornikiem wodnym z drugiej. Najpierw trzeba przejść przez labirynt głazów, a później wdrapać się do góry do neolitycznego obserwatorium, którego przeznaczenie można uznać za tajemnicę. Pritzen zawarte w jedną kopułę, w nasypu trwałość i przemijalność.
Poza Pritzen natrafiamy na pozostałości innych artystycznych instalacji. Przedzieramy się przez lasy w poszukiwaniu śladów ludzkich rąk i pomysłów. Kolejnych szczątków procesu ożywiania zniszczonego, kopalnią pogrzebanego krajobrazu:
Eberhard Krüger zasadził na poczet biennale 12 drzew w taki sposób, by pochylone do siebie w miarę wzrostu ze swoich koron utworzyły kopułę. „Der Grüne Dom" (Zielona Katedra). 12 drzew jak 12 miesięcy, 12 kamieni w środku, drzewa były połączone ze sobą konopną liną, za nimi ustawiono drewniane podpory, do których też były przywiązane, a środek artysta wysypał jasnym żwirem. W poeksploatacyjnym otoczeniu w tym wypadku człowiek miał okazywać oparcie naturze, a nie wierzyć we wszechmoc własnej siły.
Po drugiej stronie ulicy pomiędzy sosenkami odnajdujemy szczątki „Partitur” (Partytury) autorstwa legendarnej litewskiej awangardowej grupy artystycznej Post Ars. Kiedyś instalacja leżała w otwartym, piaszczystym terenie, dziś drewniane nuty wtopione są w leśne poszycie, miękko zapadnięte, zmieniły dyrygenta.
I prezent znanego, nieżyjącego już, sardyńskiego artysty Pinuccio Sciola, oddany Brandenburgii i Pritzen 8 lipca 1995 roku - „Stein-Zeichen aus Sardinien” (Kamienne znaki z Sardyni). Kamienie Scioli, charakterystyczne dla niego dźwięczne, opracowane tak, że wydają tony i wibracje, będąc tym samym jednocześnie i rzeźbą i muzycznym instrumentem. I one stały kiedyś w księżycowym, ogołoconym ze wszystkiego krajobrazie, dziś otoczone są lasem. Prehistoryczne megality, pogrążone w trawach i krzakach, stłumione, zgwałcone prokreacją nasion, wiatru rozchełstaniem, wszechogarniającym natury pełzaniem. Prezent zapomniany przez polityków, miejscowych artystów i społeczeństwo. Skazany na zatracanie osobowości i rajskiego ogrodu rozrastanie. Dawno zapomniał o brunatnym węglu.
W samym Pritzen zatrzymaliśmy się jeszcze przed „Arche” (Arka) Pita Kroke i przed budką z „Skulptur aus der Sonne” (Rzeźba ze słońca) Mincho Miveva z Bułgarii. Dzieło odsłaniane jest wiosną.
Z 23 obiektów niewiele pozostało. Niektórych już nie ma, a te przez nas zobaczone całkowicie zmieniły oblicza, jednocześnie spełniając swoją rolę. Bierni aktorzy. Manekiny wystawione na pożarcie. Oplecione natury pazurem przyjmują jej istotę. Ile potrzeba czasu, żeby całkowicie nie pozostało po nich śladu? Sto lat? Dwieście? Jak i po nas:)
PS.:
tutaj można obejrzeć oryginalne fotografie z tamtych lat.