Wybieramy się na umówiony obiad do Usmana, ale nigdy tam nie dojdziemy. Morze połączyło się z rzeką i nie ma przejścia. Musimy wracać albo wybrać coś innego - drogę przez wioskę w żarze południa. Mijamy ubogie chatki z suchych palmowych liści i bogato zdobione wille zamknięte za metalowymi bramami. Ciekawych mieszkańców zakleszczonych w stojącym powietrzu i dzieci domagających się pieniędzy i cukierków. Cegielnię z nędzą wołającą o pomstę do nieba i brudne sklepy z towarem, którego nikt zdaje się nie potrzebować. Idziemy w zwolnionym tempie, inaczej się nie da.