"Zaczarowana dorożka
Zaczarowany dorożkarz
Zaczarowany koń"
Zaczarowane Höxter.
Poeta.
Wojna.
Ona.
Jak poeta to wiersz.
Tu, w Höxter właśnie, był obóz przejściowy dla jeńców wojennych. Dla poety jeden z wielu, ale ostatni.
Z jego inicjatywy zorganizowano demonstrację na rzecz przyspieszenia demobilizacji. Zaproszono oficerów brytyjskich na polską defiladę do koszar pod pozorem obchodu święta 11 listopada. Przemaszerowało 200 polskich dzieci, a na czele pochodu kroczyły matki z niemowlętami w wózku. Wieczorem odbyło się przedstawienie polskiego zespolu amatorskiego, którego jednym z organizatorów był właśnie on (Polacy tak zawsze - nie można, zabronione, zakazane pod groźbą śmierci, ale oni gdziekolwiek i cokolwiek by się działo - teatr, sztuka, muzyka muszą być - sposób na przetrwanie?). Na scenie pochodnia, która stała się na moment weną twórczą dla obolałego i markotnego poety. Jeszcze w trakcie, na taborecie, za kulisami, na kartkach wydartych ze szkolnego zeszytu, napisał wiersz. 6 lat niewoli - tylko 9 wierszy w tym czasie. "Pochodnia" była jednym z nich:
Pochodnia
Autor prosi o zaznaczenie, iż rzecz została napisana dla obozu DP
w Höxter Westf. na uroczystości 11 listopada.
Na scenie stała pochodnia.
To było po upadku Francji. Przyszedł wachman,
blady jak trup, lecz tylko szkoda, że był żywy
i te kolory na byczym karku grafy mu
jak u indyka, no i powiada: - Meine Herren,
Paris caput. I całą paczkę papierosów
ciska na stół - i z tej radości idzie szczypać
Frau Mückenheim, co miała tylko jedno oko.
Mniejsza o to. Zwaliłem się na ławę
i czułem, że mam 300 nocy w oczach,
bo noc niemiecka, die Nazinacht, wzeszła nad światem.
Paris caput. Że trzeba się pożegnać
ze wszystkim. Alem wtedy poczuł jednocześnie,
że wszystko zgasło, oprócz tej iskierki małej,
co dała mi ja matka, gdym się rodził.
I ta iskierka mała, rozumiecie,
zaczęła rosnąć, rosnąć, rosnąć -
i gdybym mógł ją wyjąć z serca, uważacie,
to ręce moje, patrzcie, tak jak dzisiaj,
przybliżyć mógłbym do niej jak do tej pochodni.
*
Potem przyszli Francuzi. Wiatr zacinał
i siekł jak bicz. I trzeba było w piękne stosy
składać buraki, ażeby cukier był, dla Wodza.
Paris caput. Wtem Mückenheim zawołał: - Frühstück!
A czułem, że już słabnę od tej klęski -
więc jeść zacząłem chleb niemiecki,
a Francuzi śpiewali:
"Les oiseaux dans les branches,
tra-la-la-la-la-la -
ont chante la romance
du Quatorze Julliet".
M-tara, m-tara, m-tara, m-tara. Wtem we łbie mi zaczęło chlupać
i wszystko się zmieszało: Moskwa, Berlin,
deszcz, śnieg i łzy. No, ale wtedy
zaciąłem znowu zęby. I wieczorem,
gdy wzeszły gwiazdy ponad Osterburgiem,
zacząłem modlić się, jak nigdy w życiu.
I z tej modlitwy, co jest uporem duszy,
wytrysło światło, od wszystkich gwiazd jaśniejsze -
i pokazałem to światło kolegom.
*
"Dzisiaj na wielkim morzu obłąkany,
sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem..."
nie, nie, to nie te słowa, ale gorycz
ta sama ciśnie się na usta jak przed wiekiem,
ta sama mgła zachodzi nam na oczy jako ongi,
tak samo łamią się ze sobą w nocnej głuszy
tysiące tych najtkliwszych, którzy cierpią:
DOKĄD I KIEDY, i to najgorsze: PO CO?
po co, na rany Chrystusa! tyle bólu?
Uciec. Ucieknę. Pakuj się. Lecz pomnij:
Ten płomień będzie ścigał cię po całym świecie,
dopadnie w końcu cię i na gnój spali,
tysiącem oczu prześwidruje serce,
kielich wytrąci z ręki lekkomyślny
i będzie syczał: - Zdrajca, zdrajca, zdrajca!
Ja cię ostrzegam, póki czas. Bo honor
to jest to coś, z czym się nie igra, bracie.
Feliksowi Fikusowi z serdecznym uściskiem dłoni za feyo
przemówienie na akademii w tymże dniu 11 listopada `1944 w Höxter.
Jak wojna to jego 34 lata życia. Młody, prężny, w pełni sił. Poszedł na nią z plecakiem, a ona złamała mu pióro, zatrzymała (na szczęście nie na zawsze) jego liryczno-groteskową twórczość. Była udręką rozpaczy, samotności i strachu. Gdy się skończyła, gdy wrócił do swoich, zapowiedział, że na jej temat i tego, co przeżył, wypowiadać się nie będzie. I słowa dotrzymał.
Jak ona to miłość. A może romans. A może kochanka. Lucyna Wolanowska, którą uratował z transportu. Kobieta na chwilę, na wojenny czas, na beznadzieję i niewiadomą. Gdzieś w Polsce czekała żona i córka,a on spłodził z nią tu syna, który urodził się 2 miesiące po jego wyjeździe z Höxter. Syn - Konstanty Ildefons Gałczyński. Spędził swe życie w Australii. O jego istnieniu Polska dowiedziała się w 1990 roku. W 98 jeździł ze swoją przyrodnią siostrą Kirą zaczarowaną dorożką po Krakowie...