Zapłakany, zasmarkany, zamglony.
Listopad.
Dobry czas na powrót.
Niepewnie, nielekko, po malutkiej rekonwalescencji i utracie równowagi.
We mgle i wilgoci, ale to życie!
Życie...
Nawet listopad rozpływa się jego siłą, rozlewa błotem istnienia.
Nawilżanie i nasycanie, dostrzegalne tylko dla tych, co na krawędzi.
Jaki to ma smak!
Holzberg - dumne 444,5 m n.p.m.
- Z jednego ze zboczy Holzbergu (Drzewna Góra? a może Drewniana Góra?) wypływa kilka strumieni, cztery bodajże, dwa z nich wcześniej czy później stają się dopływami rzek Leine i Wezery;
- Biotop tu taki, jak np. trawy wszelakie, bagno soligeniczne, buczynowy wapienny las, życiowa przestrzeń dla ślimaków poczwarowkowatych, turzycy łuszczykowatej czy wełnianki szerokolistnej;
- Na północno - zachodniej stronie Holzbergu żyją sobie:
dzięcioł zielonosiwy ze słabo zaznaczonym dymorfizmem płciowym;
kania ruda z rodziny jastrzębiowatych;
puchacz, czyli sowa z rodziny puszczykowatych, największa europejska, nie bał się nas, nie kłapał dziobem (a może go wcale nie było...).
Oprócz lasu nie widzieliśmy z tego niczego, trawy się pochowały, puchacze niczym nie kłapały, kania nad nami nie krążyła, a bagno wciągać nie chciało.
Była mgła i wyobraźnia płatała niesamowite figle.
Było błoto, które lepiło się bezczelnie do wszystkiego, co człowiek miał na sobie.
Było uczucie ulgi, że nogi jeszcze niosą, skóra jeszcze czuje, a zmysły, zmysły, oj zmysły - stanęły na wysokości zadania.