Wczesnośredniowieczny deszcz goni do przodu, między lwami, wąskimi uliczkami, dwoma tylko, ale zawsze, orginalnymi budynkami, replikami starych domów i pozostałościami socjalistycznej świetności, do środka tego miejsca - źródła.
Miasto Cölln wymieniono po raz pierwszy w 1237 roku, Berlin w 1247. Obydwa utworzyły w 1307 "Unio" czyli unię nazywaną odtąd Berlinem.
I to tutaj jest najstarsza nam znana dzielnica mieszkalna dziś 3-milionowego miasta, nawet jeśli w wiekszości sztuczna, ale wkrzeszona z martwych i dająca świadectwo tamtym nieznanym momentom. Nikolaiviertel (Dzielnica Mikołaja) pełna kawiarenek, restauracyjek, knajpek, sklepików, stateczków czekających na lepsze czasy i turystów.
Jeden tylko Knoblauch-Haus przetrwał bomby drugiej wojny światowej, dom z 1759 roku, przebudowany w 1835 w stylu klasycystycznym. Reszta to atrapy, które zawdzięczamy bombastycznym rządom socjalistycznym - podjęły się tego chlubnego zadania ratowania dla potomności resztek mijającego czasu.
No cóż, jaka pogoda nas zaszczyca, każdy wie, rozwodzić się nad tym nie trzeba, szczególnie, że na Alexanderplatz zaskakuje nas słońce. Oślepieni nagłym jego blaskiem mościmy się na ławkach wokół fontanny pod czujnym okiem wcale nie przychylnego Neptuna. Czerwony ratusz, blokowiska, wieża telewizyjna i cały ten tłum - turyści, miejscowi, bezdomni i narkomani, się rozpływa w promieniach chwilowego zbytku.
Co to za czas! Co to za miasto!
Można się poratować, jako zachłannym na zwiedzanie i piętrowym autobusem linii 100 lub 200 wyjechac stąd za 2,10€ (cena pikuś w porównaniu do autobusów tylko dla turystów!) aż do ZOO i zobaczyć prawie wszystko, co w przewodnikach po Berlinie na pierwszym miejscu.