Niemiecka opera, irański szach, studencka manifestacja.
Mohammad Reza Pahlavi odwiedził Berlin Zachodni 2 lipca 1967 roku - wpisał się do Złotej Księgi Miasta w ratuszu Schöneberg w towarzystwie okrzyków "Morderca, morderca" zebranych na zewnątrz pretestujących. Ich liczba oscyluje pomiędzy 400 a 1000. Jego poplecznicy zaatakowali skandujących bijąc ich deskami, gumowymi pałkami i stalowymi rurami. Policja (ówczesna składała sie w 50% z byłych oficerów Wehrmachtu) najpierw nie reagowała, pięć minut później zaczęła aresztowania...tych wciąż jeszcze bitych. Radiowe relacje z tego wydarzenia zmobilizowały wielu do powtórnego wieczornego wyjścia na ulice.
W Niemieckiej Operze wystawiano "Czarodziejski flet". Szach miał życzenie, zaproszenie, bądź obowiązek opery wysłuchać. I znów w towarzystwie tym razem 2000 demonstrantów. Skandowali i rzucali woreczkami z farbą, mąką, jajkami i pomidorami bez szans na osiągnięcie zamierzonego celu. Gdy szach zniknął w budynku opery, jego zwolennicy i agenci napadli na nich znów - z taką samą brutalnością i za aprobatą biernej zachodnioniemieckiej policji. Wybuchła panika, gdyż odgrodzeni ludzie nie mieli możliwości ucieczki. Przez głośniki powiedziano, że jakiś policjant został uduszony i właściwie wszystko potoczyło się swoim agresywnym i bezlitosnym torem - siedzący z bezsilności na chodnikach studenci byli bici, ci uciekający i wspinający się na ogradzające ich siatki też, ci na brzegach potraktowani wodą i gazem łzawiącym.
Część policji była umundurowana, część nie. Ci w cywilu mieszali się w tłum, śledzili, gonili studentów w bocznych uliczkach i bramach okolicznych domów.
Karl-Heinz Kurass też. Zachodnioniemiecki policjant i enerdowski agent, o czym świat dowiedział się dopiero w maju 2009 roku.
Na ulicy Krumme Srtaße pod numerem 66/67, 300 metrów od opery (dziś Schillerstraße 29), 10 nieumundurowanych policjantów zatrzymało 10 osób - jakiś student kopany przez trzech, reszta uciekała, w końcu został tylko jeden. Próbował się stamtąd wydostać, zatrzymany i bity wyciągał ręce do góry na znak poddania się. Padł strzał, z odległości półtora metra trafiony tył głowy. Ciało osunęło się na ziemię.
"Zwariowałeś, żeby tutaj strzelać?!
Wypaliła mi sama"
-dialogują policjanci.
Ten strzelający, widoczny na natychmiast zrobionym zdjęciu, stoi sam, w czystym eleganckim garniturze. Karl-Heinz Kurass.
Powie potem:
"Chłopak został usunięty. Błąd? Miałem czekać, aż polecą strzępy, nie raz, pięć, sześć razy miałem czekać? Kto mnie atakuje, zostanie zniszczony. Koniec. Kropka. Tak trzeba na to patrzeć."
Dwa razy sądownie uniewinniony. Dziś ma 82 lata, żyje w Berlinie, najpierw wypierał się współpracy, potem przyznał, odtąd milczy jak zaklęty.
Dwie kobiety przekręcają bezwładne ciało na plecy i podtrzymują głowę. Policjanci nie chcą wezwać pogotowia, przeszkadzają norweskiemu lekarzowi udzielić pierwszej pomocy - w 10-minutowej rozmowie zostaje posądzony o bycie komunistą. W końcu karetka przyjeżdża, by odjechać z ciałem w 45-minutową podróż po mieście. Jedna osoba towarzysząca, sanitariusz i pielęgniarka, która sama była ranna, towarzyszyli w jego ostatniej drodze.
W szpitalu operują ranną głowę, kawałek kości w miejscu postrzału zostaje usunięty i wyrzucony, o ono samo zaszyte. Nie wiadomo kiedy nastąpił zgon.
Benno Ohnesorg umierał w czerwonej koszuli, którą dostał od swojej ciężarnej żony Christy, poślubionej sześć tygodni wcześniej.
Jego śmierć przyczyniła się do radykalizacji ruchu studenckiego końca lat 60-tych. RAF to jedna z organizacji terrorystycznych, która wyrosła na tym gruncie i siała strach w Niemczech Zachodnich w latach 70 i 80-tych.
Ale to już zupełnie inna historia...