Wyspa, jakich wiele w tutejszych okolicach, a jednak wyjątkowa, pełna życia, które choć minęło, tętni energią wielkich, czasem lubieżnych, jak i tajemnych czynów.
Po wendowskim osadzie pozostały dla archeologów jedynie ślady, przez wieki dzika dopiero w XVII wieku zajęta została przez Wielkiego Elektora Fryderyka Wilhelma I w celach zarobkowych. Hodowlą królików przyczynił się niechcący do płodnej przepowiedni wydarzeń z niedalekiej przyszłości. Zanim do tego doszło osiedlił się na niej alchemista Johannes Knuckel, który Pawią Wyspę (Pfaueninsel) od księcia otrzymał w prezencie. Ciemny dym i przejmujący, ostry zapach docierający do pobliskich brzegów uczyniły ją na chwilę miejscem tajemnicy, ale i trwogi, o gnieździe czarnej magii i próbach produkcji złota spekulowano, gdyż wstęp na wyspę został pod groźbą surowej kary zabroniony. Kunckel z pasją oddawał się … produkcji szkła, jego zleceniodawca obiecywał sobie ekonomiczne profity dla swojego wojną trzydziestoletnią finansowo osłabionego państwa. Zresztą władca dopływając na wyspę na łódce sam z pasją eksperymentował i tajemnice eliksirów odkrywał. Gdy w 1689 roku całe laboratorium spłonęło, a zleceniodawca od roku już nie żył, Kunckel nie tylko, że stał się bankrutem, to jeszcze popadł w niełaskę następcy tronu Fryderyka II (późniejszego króla Fryderyka I). Wyemigrował do Szwecji, a osierocona wyspa zastygła w swej samotności na około sto lat.
Gdy 13-letnia Wilhelmina po raz pierwszy postawiła na tej ziemi swoją małą stópkę, nie mogła wiedzieć, że tym samym skazuje całą swoją przyszłość na łaskę i niełaskę przyszłego króla Fryderyka Wilhelma II. Starszy od niej o 9 lat młodzieniec, wtedy jeszcze książę, uczynił z wyspy miejsce spotkań i seksualnych kontaktów z dziewczynką, której wcześniej zapewnił wykształcenie. Wilhelmina urodziła mu sześcioro dzieci (z których tylko jedna córka doczekała dorosłości), ale długo król nie chciał uznać jej jakże oczywistych praw. Dopiero w 1777 roku została uznana metresą i otrzymała dom w Charlottenburgu. Gdy Fryderyk Wilhelm (zresztą w efekcie religijnego przeżycia) zerwał w 1782 roku seksualne kontakty z Wilhelminą (po 16 latach!), ta wychodzi za mąż za Johanna Rietza i rodzi jeszcze troje dzieci (z których jedno daje początek istniejącej do dziś szlacheckiej rodzinie von Rietz-Lichtenow). Wciąż jednak utrzymuje kontakty z królem, który podnosi ją do rangi hrabiny i swojej doradczyni w sprawach sztuki. Dom Wilhelminy znajdujący się przy Unter den Linden w Berlinie był w owym czasie jednym z najsłynniejszych salonów kulturalnych. Po śmierci króla popadła w niełaskę jego następcy, wytoczono jej proces o próbę wzbogacenia się, który z braku dowodów umorzono, jednak Wilhelminę przegnano do Głogowa, pozbawiając całego majątku, a przyznając jedynie pensję. Po interwencji samego Napoleona I zrehabilitowana wyszła we Wrocławiu za mąż za młodszego o 26 lat poetę Franza von Holbeinsberga. Po czterech latach wróciła jako rozwódka do Berlina, gdzie zmarła w 1820 roku.
Wracając do niej młodej, trzynastoletniej, tutaj na Pawiej Wyspie, nietrudno sobie wyobrazić i romantyzm wyjątkowego miejsca i nadzieje tej dziewczyny. Sami, w ciszy, spokoju, z całą przyszłością przed sobą, ona urzekająca świeżością, on przyszły król – i cały objęty konwenansami świat na zewnątrz, który musiał im się wydawać tak łatwy do pokonania. A może było inaczej? Może bała się, czuła wykorzystana, niepewna, wystraszona, oddana siłą w ręce władcze, po których czynach rodzina spodziewała się korzyści?
Wyspę zaczęto urządzać. Wybudowano zamek, który Wilhelmina wyposażyła, mleczarnię, kuchnię, spichlerz w formie piramidy, domek dla służby, fontanny, kręgielnię, założono hodowlę pawi. Wtedy umarł król, jego następca Fryderyk Wilhelm III korzystał z wyspy jako letniej rezydencji, jednak znacznie rzadziej, gdyż jego małżonka Luisa większą miłością darzyła posiadłość w
Paretz. Sprowadzono z Gdańska dom patrycjusza, wybudowano dom szwedzki, menażerię, gdzie hodowano renifery, bażanty, lamy, małpy, lwy, kangury, woły, bobry, jelenie, a nawet niedźwiedzie – było tych zwierząt nawet 847. Kolejny następca tronu Fryderyk Wilhelm IV szybko pożegnał się z ojcowską pasją i oddał zwierzynę berlińskiej spółce zoologicznej w 1842 kładąc tym samym podwaliny pod pierwsze zoo Niemiec (otwarte 1844 roku). Istniała na wyspie jeszcze palmiarnia, w której zgromadzono egzotyczną roślinność, z możliwością zwiedzania we wtorki, środy i czwartki, jeśli tylko król nie przebywał właśnie na wyspie. Jednak nie wolno było przynosić ze sobą ani jedzenia, ani napojów, możliwość zakupu prowiantu nie istniała, a poza tym w związku z tym, że nie powstała jeszcze komunikacja publiczna, mogła tutaj zawitać jedynie bogata publika. Palmiarnia spłonęła pewną majową nocą 1880 roku, planów odbudowy nigdy nie zrealizowano. Gdy do Berlina w lipcu 1852 roku przybył car Mikołaj I, Wilhelm zapragnął ugościć go na Pawiej Wyspie występem słynnej aktorki Racheli, która oburzona pomysłem spektaklu pod gołym niebem, bez sceny, kategorycznie odmówiła. W końcu jednak dała się namówić, co przyniosło jej upragnione zaproszenie do Sankt Petersburga, a w miejscu aktorskiego popisu po dziś stoi jej biała statua.
Ostatnim kuriozum Pawiej Wyspy były pomysły nazistów, którzy właśnie tutaj zaplanowali zakończenie Letnich Igrzysk Olimpijskich w roku 1936. 15 sierpnia urządzona włoska noc okazała się być orgią nadmiaru i pompatycznej propagandy z pokazem sztucznych ogni największym, jaki widział świat wedle życzenia Goebbelsa. 1000 gości z królem i komisją olimpijską na czele miało wrażenie, że to wystrzały artyleryjskie i apoteoza wojny.
Dziś Pawia Wyspa jest magnetycznym punktem Berlina, wpisanym w 1990 roku na Listę światowego dziedzictwa UNESCO, który słusznie przyciąga rzesze turystów. Przepływając promem przekracza się magiczną granicę załamania światów, które istniejąc obok siebie są ledwo dostrzegalne – iluzjonistyczne kryształy załamują światło młodych miłostek i wielkich pieniędzy, żądza sławy niesie się ledwie słyszalnym echem pomiędzy florą, której milczenie zwycięża wszystko. Nie spotyka się tutaj palacza, psa ani rowerzysty, za to pawie, które uwięzione prowizorycznie w dybach pruskiej tradycji z pogardą spoglądają na się nimi zachwycających i w popłochu oddalają od niezwykłych cieni nieistniejących bądź dla nas niewidocznych postaci.