Wyruszamy ze skrzyżowania Machnower Straße/Berlepschstraße, ale można też z dworca kolejki miejskiej Zehlendorf (S-Bahn), gdzie widać nieużytkowane szyny prowadzące donikąd, które niechybnie wzbudzają zainteresowanie „A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!”.
Berlepschstraße jest przyjemną i raczej spokojną ulicą, przy której podziwiać można piękne pożydowskie kamienice, „łany zbóż”, blokowiska, przypominające trochę w swojej architekturze romantyczne zamki, jak i piękną willę Niemieckiego Czerwonego Krzyża. Zaraz za nią skręcamy w ścieżkę w prawo, by już po paru krokach dotrzeć do owych na wspomnianym dworcu zaczynających się torów, dziko zarośniętych bujną i fantazyjną przyrodą.
To ślady pierwszej linii kolejowej Prus powstałej między Berlinem a Magdeburgiem. Ten odcinek do Poczdamu powstał w 1838 roku, trasę pociągnięto do Magdeburga w 1845 roku. Od 1891 roku przebiegała paralelnie linia Nowej Kolei Wannsee, służąca jako połączenie między Zehlendorfem a Berlinem (istniejąca i użytkowana do dziś), na tutejszym odcinku jeździły pociągi dalekobieżne. Gdy w 1945 roku został zniszczony poczdamski dworzec główny, połączenie zostało przerwane, a tory w części brandenburskiej rozebrane i użyte jako reparacje wojenne. Kolejka jeździła już tylko między dworcami Düppel i Zehlendorf, aż do 19 września 1980 roku, gdy z powodu bojkotu mieszkańców zachodniego Berlina została zamknięta. Protestowano w ten sposób przeciwko DDR, gdyż do niej ten środek transportu należał. Bojkot trwa niejako do dziś. Tory i stacje kolejowe rdzewieją i pięknieją florą, która zdaje się zatracać granice. Oplata każdy przedmiot i wije się finezyjnie przez każdą szczelinę, którą dla siebie odkryje. Drzewa wciskają się pomiędzy podwójne szyny, a podkłady butwieją odżywiając ten rozszalały w odzyskanej wolności świat. Można tak sobie iść i iść, docierając do dworca Zehlendorf-Süd, który jeszcze trochę się wywyższa ostałym peronem, a za nim kończy się to szczęśliwe torowisko nagle i bez ostrzeżenia starym dworcem Düppel. Tutaj to już prawdziwa orgia przyrodniczej zawziętości i zachłanności. To miejsce szczególne – tuż za nim stał mur, który dzielił to państwo na dwie części – gwałtem i bez pytania o zgodę. Na rogu Benschalle przypomina o tym kamień pamięci ofiar niemieckiego podziału w latach 1949-1989 ocieniony brzozą. Parę kroków od tego kamienia znajduje się wyglądające na grób miejsce pamięci Karla-Heinza Kube, któremu za słuchanie zachodniej muzyki i interesowanie się tąże kulturą groził poprawczak. 17-latek postanowił uciec przedzierając się przez mur z kolegą, co też poczynili 16 grudnia 1966 roku niedaleko stąd. Zauważeni przez dwóch graniczników zostali natychmiast ostrzelani, skryli się w rowie, gdzie Kube został śmiertelnie postrzelony w głowę i pierś. Jego kolegę zatrzymano, a rannego Karla wrzucono do ciężarówki. Dwa tygodnie później gorliwi strażnicy odznaczeni zostali medalem za wzorowe strzeżenie granicy oraz odznaką zasłużonych straży granicznej, 25 lat później stanęli przed sądem, uznającym ich za niewinnych, gdyż nie dało się stwierdzić, który z nich oddał śmiertelne strzały. Oni wiedzieli, jednak najwyraźniej byli wobec siebie lojalni, a odpowiedzialność nie miała znaczenia. Porażka dla sądownictwa.
Kierując się w stronę parkingu i ścieżki, przy której kolejne symbole ofiar paranoi dzielenia, poznajemy Waltera Kittla, 23-latka, który 18 października 1965 roku o 2.45 próbując ze znajomym przeskoczyć mur został po wyjściu z ukrycia na żądanie zastrzelony przez wrzeszczącego komendanta „przysiągłem sobie, że nikt stąd nie wyjdzie żywy” trzydziestoma strzałami z odległości 10 metrów. Komendanta po upadku muru postawiono przed sądem i skazano na 10 lat pozbawienia wolności – najwyższa kara za podobne przestępstwo.
Ścieżka przeradza się w zielony tunel ustrojony lipcowym kwieciem i opleciony rozbuchanym bluszczem. Po prawej rozciąga się zielona przestrzeń wybiegu dla psów, która zachęca do zagłębienia się w jej soczyste trzewia mnóstwem ścieżek, kryjących zapewne wiele zakamarków. To tu, to tam wybudowane leśne schronienia, a nad przechodzącymi ukazuje się nagle stary i wysłużony szyld z napisem „Stammbahn? Lieber natur” (Stammbahn? Wolimy naturę). Okazuje się, że zawiązała się inicjatywa, która ma na celu przywrócenie życia opuszczonemu torowisku. I tak powstaje opozycja – inni wolą spokój królującej tutaj przyrody.
Z oddali dobiegają groźne pomruki nieuchronnie zbliżającej się z każdym krokiem autostrady 115. Tutaj zaczyna się Berlin i tutaj istniał kiedyś jeden z trzech punktów granicznych Dreilinden-Drewitz, tzw. Checkpoint Bravo, z którego korzystali amerykańscy alianci. „Broń, amunicja, krótkofalówki?” brzmiało najczęściej stawiane od paru godzin na nie czekającym podróżnym pytanie. Z Königswegbrücke widać doskonale zachowane i pod ochroną się znajdujące budynki, z których jeden jest charakterystyczny – powstała w 1968 roku restauracja-wieża, bez kątów i załamań. Symbol więzienia?
Za mostem mijamy miejsce pamięci kolejnej ofiary muru – 21-latka Christiana Buttkusa, który wraz z narzeczoną próbował uciekać z rajskiego DDR pewnej śnieżnej nocy 4 marca 1965 roku ubrany w biały fartuch. Zabiło go ze 199 oddanych strzałów 25, które zatrzymały się w jego korpusie. Narzeczona trafiona w udo zawieziona została do szpitala, a później skazana na 20 miesięcy w zawieszeniu. Granicznik, który przyczynił się do śmierci Christiana został skazany w 1994 roku na karę 18 miesięcy, też w zawieszeniu.
Dochodzimy do małego wiaduktu, pod którym znajdują się wciąż widoczne (jednak dopiero po zejściu na dół) szyny byłej kolejki cmentarnej przebiegającej na trasie Wannsee-Stahnsdorf. Nazwa makabryczna, jednak środek transportu bardzo praktyczny w szybko rozwijającym się mieście. W
Stahnsdorfie założono w 1909 roku potrzebny i do dziś jeden z największych europejskich cmentarzy, do którego dojeżdżała kolejka nie tylko z odwiedzającymi, ale przede wszystkim ze zmarłymi, dla których ta trasa była ich ostatnią. Odjazd w rytmie 20-minutowym. Do 1961 roku.
Gdy kończy się dolinka z torami zaczyna się – autostrada! Była 115-tka, istniejąca tutaj do 1969 roku, jedna z ważniejszych tras tranzytowych Berlina. Zaprzestano z jej korzystania w momencie, gdy coraz trudniej było kontrolować DDR-owi ten odcinek przebiegający przez część Zachodnich Niemiec, chciano przede wszystkim wykluczyć okazję do salwowania się ucieczką. I wybudowano, już na swoim terenie, ten brakujący odcinek z pełną nad nim kontrolą. A ten stary piękniał trawami, maił kwieciem i obrastał w drzewa, w latach 1999-2000 służąc jako kulisy do serialu „Alarm dla Cobry 11”. W końcu zerwano porządny asfalt, dziś tylko wiedza i kształt szerokiej przestrzeni podpowiada jego przeszłość. I znajdujący się za zakrętem stary wiadukt, kolorowo żyjący impetem i talentem graficiarzy. Co to za miejsce – przeszliśmy paręset metrów (skręcając w prawo) od kolei cmentarnej byłą autostradą docierając do wiaduktu, na którym przejeżdżała pierwsza kolej Prus – znana już nam Stammbahn. Jak tutaj musiało być głośno – od komunikacyjnego ruchu i rozmów, a nawet myśli przejeżdżających kierowców i pasażerów. Nikt sobie zapewne nie wyobrażał, że mogłoby być inaczej...
Kierując się z powrotem do Königswegbrücke skręcamy w prawo tuż za nim pozwalając historii na mały żart. Niedaleko stąd znajduje się widoczny z wiaduktu pomnik z czymś różowym na szczycie, kształtu z tej odległości nie da się odgadnąć. Z bliska widać, że to odśnieżarka, która zastąpiła tryumfujący tutaj za czasów DDR czołg czerwonoarmistów, witający i żegnający stalową grozą podróżnych, mających odwagę zbliżenia się, a nawet przekroczenia wewnętrznej jednego państwa granicy. Zadrwiono sobie na różowo. Fajne miejsce na wzmacniający odpoczynek.
Po raz kolejny wracamy do granicznego wiaduktu i kierujemy się ulicą Königsweg wzdłuż metalowej siatki do pięknego leśnego cmentarza Waldfriedhof, by ukoić niepokój wynikły z ponurej przeszłości nad grobami setek włoskich żołnierzy i jednego ważnego człowieka. Włosi, młodzi chłopcy, walczyli o wolność dla Europy, a pochowany w grobie honorowym miasta Berlina Willi Brandt walczył, m.in. padając na kolana pod pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie w czasie pierwszej wizyty kanclerza Niemiec Zachodnich w powojennej Polsce 7 grudnia 1970 roku o pojednanie ze zranioną przez jego przodków Europą Wschodnią.
Udało się – im odnaleźć wieczną ciszę pośród kojąco szumiących drzew, a nam przejść znaczący odcinek niemieckiej historii transportu oraz historii wynikającego ze wznieconej przez nich samych wojny bratniego, krwawego podziału.