Energetyczna
Heike pozostała w swojej hugenockiej wiosce, a my ruszamy w głąb Hesji. Za jej radą postanowiliśmy zobaczyć Fritzlar nie domyślając się, że jej osoba nie pozostanie jedyną, która nas tego dnia zachwyci.
Pod Garvebsburg wjeżdżamy automatycznie. Piękny podjazd nie pozwala przejechać obok bez zajrzenia do zamczyska, które prezentuje się tajemniczo w otoczeniu angielskiego parku. W 2012 wybrano go na siódme miejsce najładniejszych zamków Hesji, co na pierwszy rzut oka okazuje się zrozumiałe. Na drugi zresztą też, a na trzeci, wsparty uroczą rozmową już bezapelacyjnie.
W 1810 roku wymarła rodzina von Meysenbug, od stuleci właściciele zamku, którego resztki zintegrowano podczas budowy nowego w latach 1894-1898. Wilhelm Garvens, który posiadał największą fabrykę pomp i maszyn w Europie końca XIX wieku, a tym samym dużo pieniędzy, wykorzystał je do budowy willi-zamku w stylu późnego historyzmu. W 1904 przedsiębiorca uzyskał tytuł szlachecki, a tym samym zamek należne mu honory. Zmarł w 1913 roku, a jego firma nie przetrwała kryzysu roku 1930 i zbankrutowała. Zamek został jednak w posiadaniu rodziny Garvens do lat 70-tych minionego wieku, by zostać nabytym przez doradcę firm (a konkretnie kas chorych na poziomie landów), który próbował otworzyć tutaj hotel konferencyjny, co mu się miernie udało. Przed pięcioma laty zapytał zaprzyjaźnionego kucharza, czy nie zostałby szefem jego restauracji, na co ten się zgodził, kierując się życiową filozofią nakazującą co pięć lat zmieniać pracę. Bardzo szybko zorientował się, że konferencje do zamku nie pasują, stworzył własną koncepcji, którą przedstawił szefowi, przy czym podkreślił, że może ją zrealizować tylko pod jednym warunkiem – że dostanie zamek w dzierżawę. Dostał.
Koncepcja była bardzo prosta – zamek służy przede wszystkim weselom. A szef kuchni spacerując po salach ciepło zachęca do rozmowy, pyta o plany i opowiada o swoim życiu, jakbyśmy się znali nie od dziś. Możemy zaglądać we wszystkie zakamarki i wpaść jeszcze kiedyś, tym bardziej, że planowane są wieczory z czarownicą. Mężczyzna nie prowadzi tutaj tylko i wyłącznie interesów – żyje gastronomią i gościnnością w najlepszym i wykwintnym wydaniu. I chyba się zakotwiczył – póki co rezygnuje z pięcioletniego cyklu.
W angielskim parku odnajdujemy rzeźby shona z Zimbabwe, piękne formy wykute w serpentynie, wspaniale współgrające z formą zamczyska. Jesteśmy zachwyceni harmonią otoczenia – stary budynek z zaangażowanymi pracownikami i afrykańska sztuka w tle.