Czy opuszczona szkoła spadochroniarska i miasteczko garnizonowe mogą być jak pudełko czekoladek?
Te w Alt-Daber takie właśnie są – każdy krok przynosi jeszcze przyjemniejsze i ciekawsze odkrycie, które rozpuszcza się na języku zwiedzających jak najlepsza belgijska pralinka.
Fallschirmjäger, czyli wojska powietrznodesantowe Luftwaffe, alias Zielone Diabły korzystali w celach kształceniowych z odosobnionego terenu od roku 1938, wcześniej wykorzystywanego jako lotnisko dla szybowców. Tutaj odbywał swoją wojskową służbę Max Schmeling (słynny bokser wcielony za odmowę wstąpienia do NSDAP właśnie do Luftwaffe), a Herbert von Gratzy, autor książki „Towarzysz spadochron” zginął w 1940 roku w czasie próby pobicia światowego spadochronowego rekordu. Główny bohater powieści Johannesa Mario Simmela „Nie zawsze musi być kawior” w tutejszej hali rozprawił się 3 lutego 1943 roku z niemieckim sierżantem. Podobno istniało podziemne kino na 200 osób, w którym puszczano propagandowe filmy. Dziś niedostępne, zalane wodą, a wejście zasypane ziemią.
Nazistowscy żołnierze opuścili jednostkę 30 kwietnia 1945 roku, a trzeciego maja przyszli czerwonoarmiści i zostali do 1994 roku tworząc małe miasteczko, do którego nikt z zewnątrz nie miał dostępu, a zwykli żołnierze w nim stacjonujący nie mieli prawa jego opuszczania. Zakaz był jak najbardziej omijany i
okoliczni mieszkańcy mogą niejedną historię z nimi spotkania opowiedzieć. Jednak oficjalnie ci, którzy tutaj ze Związku Radzieckiego przybyli, mieli służyć czerwonej ojczyźnie nie tylko ciałem, ale i duchem, mieli pilnie uczyć się militarnych manewrów i ćwiczyć ciała na atletyczne i ze stali. Kobiety rodziły dzieci w żołnierskim szpitalu, niejaka Swietłana Sawicka, podająca oficjalnie za miejsce urodzenia Moskwę, miała według nieoficjalnych informacji urodzić się właśnie tutaj – druga kobieta w kosmosie, pierwsza spacerująca w przestrzeni kosmicznej, która wykonała w wieku 16 lat swój pierwszy z 500-set spadochronowy skok. Młodszy syn Stalina, Wasilij, przebywał na terenie jednostki jako generał brygady w latach 1946-47.
Nie mamy pojęcia o rozłożeniu budynków i odkrywamy je zupełnie przypadkowo. Wjeżdżamy w drogę pomiędzy panelami słonecznymi i parkujemy trochę w ukryciu. Pierwszy budynek to interesująca hala z drzwiami opatrzonymi radzieckim hasłem – trudno sobie nie wyobrazić musztry i socjalistycznych wymagań, jak i całą z tym związaną improwizację łączenia owego ideału z rzeczywistością. Nazistowska przeszłość jest niewyczuwalna, przytłoczona czerwonym sloganem i wiarą w świetlaną przyszłość jednakową dla każdego wiernego idei człowieka. Odnajdujemy skrzynię z wschodzącym słońcem i nadpalony album młodych ludzi, którzy zakładając kronikę miłości nie przewidywali jej końca. Któreś z nich przyszło właśnie tutaj, by spalić chronologię młodego uczucia... jakże czuć akt podrostkowej rozpaczy...
I nagle przed nami wyrasta dumnie kroczący do przodu Lenin bez twarzy. Kruszący się betonem i pozbawiony ludzkich atrybutów wciąż pręży się w idealistycznej wierze, że wszystko na tym świecie ma swój przewidywalny koniec. I on też...Być może ktoś kiedyś wybawi go z tej brandenburskiej samotności...
W znajdującym się za nim budynku odkrywamy salę teatralną z drewnianą podwyższoną podłogą i rachitycznym strzępkiem czerwonej zasłony, echo socjalistycznych hymnów jakby wciąż było słyszalne...Tuż za nią znajduje się mała sala kinowa, podobno z bardzo złą akustyką i taką samą widocznością...
Docieramy do budynku pozbawionego dachu, w którym najwyraźniej znajdowały się pokoje dla żołnierzy, z niewiarygodnym widokiem na hangary (wynajmowane prywatnym osobom) i morze słonecznych paneli. I w końcu docieramy do Niego – atlety socjalistycznego, który skokiem przez płotki i podnoszeniem ciężarów przyczyniał się do socjalistycznej chwały swojej stalowej, acz niewiecznej ojczyzny. Jakieś buty na rosyjskiej cyrylicy i hala sportowa, w której ów atleta rozegrał zapewne niejeden mecz. Sława sowieckiemu sportowi i głuchy dźwięk stęsknionych za młodych stóp dotykiem desek. Jakiś strzęp gazety z czwartego sierpnia 1989 roku, gdy świat już chylił się ku upadkowi. Jeden z wielu piątków ludzkiego istnienia...
Przechodzimy w końcu pasem startowym do hangaru, gdzie drzwi wciąż dałoby się otworzyć, by wypuścić w przestworza samolot pełen spadochroniarzy...Tylko że i zimna wojna i ta straszna nazistowska już dawno przeminęły. Wszystko przeminęło, część budynków zrównano z ziemią, a te, które zostały pochłania natura. Oszołomieni jedziemy do Alt-Daber oddając się tej radziecko-granicznej przeszłości na dobre...