Gwiazda jest dzisiaj mroczna. Już z daleka widać, że coś jest nie tak. Jakby spowijała ją kotara złej mocy.
W powietrzu czuć wieczorową wilgoć. Gdy oddajemy samochód, skupiamy się na kolejnym środku przemieszczania się – tym razem wodnym tramwajem w kierunku wynajętego na jedną noc pokoju. Atmosfera na pobliskim przystanku jest więcej niż dziwna. Naładowana nieokreśloną, ale wyraźną złością i bezradnością. Stan, do którego nikt nie chce się zbliżać.
W Wenecji panuje strajk. Pływają tylko tramwaje w linii prostej. Trzeba więc z walizkami udać się prawie że na plac św. Marka, żeby przepłynąć na drugą stronę. Ludzie jak mrówki, z pochylonymi głowami, ciągnąc za sobą swoje tobołki, przechodzą do głównych przystanków. Przy tych cenach biletów, które i tak trzeba wykupić to lekki skandal, który nikogo nie obchodzi.
Wokół pluszcze. Nieustanny głos weneckiej laguny, nagle złowrogi, odgradzający od własnego domu, kuchni, łóżka. Gwiazda pokazała swoją ciemną stronę.
Następnego dnia, gdy zrobiło się jasno, okazało się, że poziom wody wciąż rośnie. Kanały żyją swoim falującym życiem, turyści zafascynowani stoją na brzegach i uciekają przed kolejnymi opryskiwaniami, a kelnerzy obsługują w kaloszach. Na placu św. Marka przemokły nam buty. Wiatr świstał między murami, a znudzeni gondolierzy wsadzili nos w telefony.
Gwiazda w stanie wyjątkowym. Jakby chciała się od nas wszystkich otrzepać i trochę pobyć sama.