Zawsze będę się temu dziwić. Zawsze będę przekraczać magiczną granicę lasu i starych militarnych jednostek z zadumą i zdziwieniem. Kiedyś kamuflowane miejsca, świetnie strzeżone, otaczane opieką i drylem, dzisiaj straszą wybebeszeniem tocząc niewidoczną krew rozkładu. Fascynuje mnie zaglądanie w głąb lasu, by zobaczyć parę budynków, których egzystencji nikt już nie zaprzecza. Nie przestanę wdzierać się z przenikliwym hałasem o każdej porze roku znajdujących się tam zbutwiałych liści na teren, którego wyjątkowe istnienie było państwową tajemnicą. By stać na środku i wsłuchiwać się w przenikliwą ciszę. Bo w tych miejscach nie słychać nic, oprócz własnych kroków. Nie słychać śpiewu ptaków, bzyczenia owadów, hałasu gdzieś tam przebiegającej ulicy. Wszystko stoi jak zaczarowane w miejscu, drga struna przeszłości i to drganie przerodziło się w wieczność.
Akurat w tym lesie są jakieś koszary NVA (Narodowej Armii Ludowej) z socjalistycznych czasów. Koszary koszmary. Hale, podjazdy, beton przeszywający na wskroś. Tak jak fakt przemijania. Marna to pociacha dla ofiar, ale wszystko ma swój koniec. Tutaj mierny. Docieramy do ogromnej hali i wchodzimy na piętro. W tym momencie do środka wjeżdża dwóch mężczyzn na motorach. Wrażenie niesłychane, nieoczekiwane życie, poruszenie, zaskoczenie. Motory zakręcają kółko i jadą dalej. A my schodzimy na dół, żeby natknąć się na wynajemców. Dwa samochody i paru mężczyzn, z których jeden informuje nas, że bramę zostawią otwartą na jeszcze dwie godziny, także mamy się nie przejmować. Zaskoczeni otwartością pytamy, do czego te obiekty są wykorzystywane. Odbywają się tutaj szkolenia i kursy przeżycia w ekstremalnych warunkach. Na przykład dziennikarze publicznej telewizji (wymienił ZDF czyli program drugi) symulowali, a jakże, pandemię. „Czyli to prawda, że aktualna sytuacja to nie przypadek?” - uśmiecham się filuternie obdarzona w odpowiedzi przymrużeniem oka. Jeśli by ktoś chciał się czegoś dowiedzieć, to musi się koniecznie wybrać w brandenburskie lasy. Pandemie, zombie, dziki zwierz, wszystkiego można tutaj doświadczyć.
A zupełnie niedaleko znajduje się Börnicke. W zeszłym roku odwiedziliśmy tu
grób bankiera Mendelssohna-Bartholdy. Dzisiaj jedziemy na drugi koniec wsi, nad staw, gdzie znajduje się najmniejszy teatr Brandenburgii. „Geschichtenreich” – czyli „imperium opowieści”, bądź „bogaty w historie” (udana gra słów), które stworzyło małżeństwo Koch. Ona, Gabriele, z wykształcenia dyplomowana projektantka teatralna, on restaurator, tworzą tutaj od 1993 roku swój wyjątkowy świat. Mają masę teatralnych pomysłów, autorskich projektów i dużo zapału, które dzisiaj kumulują się w kreatywności obchodzenia się z pandemicznymi przepisami. Geschichtenreich to malutki domek straży pożarnej, była stodoła i ogródek pełen skulptur wykonanych przez pana Kocha. Scena jest na dworze, kawiarenka otwarta tylko po spektaklu z ofertą na wynos, a dzisiaj odbywa się rodzinne seminarium na temat bezpieczeństwa w oparciu o bajkę o siedmiu koźlątkach i wilku. Zachwyceni są wszyscy, dorośli intonują piosenki z dzieciństwa i trochę robi się rzewnie, gdy zapada kurtyna, a gospodarze zapraszają na kawę. Produkty wydawane są przez okno z tyłu, po skonsumowaniu opłaca się towar w drzwiach z przodu. Pełne zaufanie.
Jednak na początku nie miałam racji. Jest coś, co nie przemija – ludzka kreatywność.