W sumie nie wiem skąd wzięliśmy czas, żeby to zobaczyć. Nie mogę sobie przypomnieć, czy przyjechaliśmy wcześniej. Tylko po co? Lutowy popołudniowy spacer na pewno nie był naszym priorytetem. Gdy zaparkowaliśmy na prowizorycznym parkingu w Chorzowie na obrzeżach Parku Śląskiego, poczuliśmy, że przenosimy się w jakiś inny świat. Wszystko wokół nie tylko, że było szare i bure, ale do tego siermiężne. Zielonkawy duży fiat na czarnych tablicach rejestracyjnych, swojski kiosk, zardzewiała konstrukcja „Maszt” – i jesteśmy w czasach, o których niektórzy myślą teraz z rozrzewnieniem, ale których już nikt nie chciałby mieć z powrotem. Poddajemy się socjalistycznej hipnozie i idziemy za jej zewem.
Najpierw jest kanciastość. Dachy, które zbiegają się tuż przy gruncie, by za chwilę wystrzelić w górę. A potem jest kosmicznie i futurystycznie. Zawieszone zadaszenie ze stalowych lin rozpięte na 20-metrowych nachylonych wspornikach. Ciemnoseledynowy kolor sprawia pozaziemskie wrażenie. Lekkość konstrukcji wprawia w osłupienie, przestrzeń sal pod dachem jest imponująca, a oszklone ściany optycznie ją powiększają. Trudno uwierzyć w zjawiskowość architektury tego obiektu, ale jeszcze trudniej w jego opłakany stan. Pawilon CG, który był częścią Ośrodka Postępu Technicznego zaprojektowany przez Jerzego Gottfrieda to zabytek, którego zadaniem jest się zawalić, by móc go usunąć. Skandaliczny stan świetnej i wyjątkowej architektury, która ma światowy potencjał.
W 1972 roku przez drzwi tego pawilonu na kosmiczną wystawę wjeżdżał model kosmodromu Bajkonur, pierwsze (radzieckie) statki kosmiczne Sojuz-4 i Sojuz-5, które dokonały dokowania na orbicie wokółziemskiej oraz pojazd księżycowy Łunochod. Gościem specjalnym wystawy był kosmonauta Aleksiej Jelisiejew (wciąż żyjący), weteran trzech lotów kosmicznych, Sojuza 5, którym startował i Sojuza 4, w którego lądowniku powrócił na ziemię, spędzając w kosmosie prawie 9 dni. Wydarzeniem wyjątkowym było przywiezienie próbki gruntu z Księżyca pobranej przez Amerykanów. Wystawę w ciągu miesiąca odwiedziło 800 tysięcy osób. Pewnie nie przyszło im wtedy do głowy, że następne pokolenie tak zdegraduje ten wyjątkowy obiekt.
Tamto pokolenie żyło w erze marzeń o podboju kosmosu. I zanim realizowano film „Gwiezdne wojny” to właśnie na Śląsku w latach 60-tych XX wieku powstawały budynki w kształcie latających spodków (Pawilon A i pływająca kawiarnia Arizona), stożków i piramid (Hala Hutnictwa i Stali), paraboloidy hiperbolicznej (Pawilon CG), plastrów miodu (Pawilon Metali Nieżelaznych). Epoka space age, czyli era kosmiczna, którą w latach 50-70-tych minionego wieku żył świat właśnie w górniczych Katowicach znalazła swój wydźwięk. Architektoniczne i marsjańskie wizje przystani na Ziemi spełniano tutaj, w osnutym dymem i pyłem mieście, co paradoksalnie pozwalało zamkniętym za żelazną kurtyną Katowicom nadążać za najważniejszymi impulsami cywilizacyjnymi świata.
Uczucie żalu, braku zrozumienia i złości jest ogromne. Tak wyjątkowy, futurystyczny, ultrainnowacyjny obiekt niszczeje na oczach i polityków i mieszkańców Górnego Śląska, a mógłby być gwiazdą i światowym ewenementem. Mógłby pokazywać historię naszego kraju, którego obywatele pomimo bylejakości i zamknięcia w socjalistycznej bańce byli w stanie tworzyć ponadczasowe dzieła. Cały czas towarzyszy mi niedowierzenie, że naprawdę Pawilon CG jest w takim stanie. Że Pawilon Metali Nieżelaznych w kształcie plastrów miodu naprawdę wyburzono w 2017 roku. Że z tych wyjątkowych ze względu na czas i miejsce, w których powstały, projektów pozostało tak niewiele, puste miejsca i ta ruina.
Katowice to kosmos. Najprawdziwszy. Opuszczamy nieszczęsny, a jednak wyśmienity Pawilon CG i idziemy do Planetarium. Wybudowane w z okazji Roku Kopernikowskiego w 1953 roku, zaprojektowane w nawiązaniu do statku kosmicznego przez Zbigniewa Solawę, odwiedzone w 1961 roku (parę miesięcy po powrocie z orbity) przez Juri Gagarina do dziś służy nauce.
A teraz wyobraźcie sobie taką stolicę Górnego Śląska:
szlakiem Moderny przechodzicie przez brutalistyczny dworzec kolejowy do centrum, a Waszym oczom ukazuje się Spodek i futurystyczne miasto zabiera Was na kosmiczny pokład. Wiruje i porywa
na teren Chorzowa i Siemianowic Śląskich, do statków kosmicznych, do rozarium, wieżowej szklarni, do kąpieliska Fala, do kolejki naziemnej Elki, a potem na kawę i ciastko do marsjańskiej, pływającej kawiarni
Arizona, ląduje na chwilę na dachu damskiego kapelusza, by znów unieść się w górę nad osiedlami Gwiazdy i Kukurydze, by w końcu wysadzić na seans filmowy w nieziemskim kinie Kosmos.
Taki potencjał, tak wyjątkowe byłoby to miasto, tak nieustannie futurystyczne, innowacyjne, z rozmachem, który nigdy nie przestałby fascynować, gdyż o kosmosie i wszystkim, co z nim związane będziemy marzyć zawsze. Spodek ma się dobrze, jednak reszta obiektów albo nie istnieje, albo popada w ruinę. I chociaż wciąż można by taką wizję zrealizować, to potrzebni do tego byliby ludzie z wizją i zapałem. Czy są tacy w Katowicach?