Geoblog.pl    mamaMa    Podróże    Jestem w podróży...choćby tylko w głowie 2024    Gdy pali się świat...
Zwiń mapę
2024
28
kwi

Gdy pali się świat...

 
Niemcy
Niemcy, Hohenahlsdorf
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1976 km
 
Gdy pali się świat, gdy wróg depcze po piętach, gdy naciera, by zagarnąć okolicę dla siebie, najlepiej, najłatwiej i najefektywniej jest się jednoczyć. I gdy Karl von Francois, pruski generał porucznik spotkał 30 kwietnia 1809 roku w domu swojego brata w Niemegk Ferdynanda von Schilla, pruskiego oficera, zrobili właśnie to – zjednoczyli się. Zanim jednak do tego spotkania doszło Karl został 31 lipca 1808 roku skazany za niesubordynację na karę śmierci. Miał wtedy 25 lat. Przed plutonem egzekucyjnym zamieniono mu śmierć na więzienie w Hohenaspergu, z którego w październiku tego samego roku uciekł do swojego starszego brata. Ferdynand zaś, mający wtedy 33 lata, pruski oficer, znajdował się w drodze z Berlina do Wittenberg ze swoim nielegalnym wolnym korpusem zwanym Schillsche Jäger. W czasie V koalicji francuskiej był przeciwnikiem Francji. Dwóch młodych mężczyzn zjednoczonych jednym wrogiem, wyruszają wspólnie walczyć o pruską wolność. Miesiąc później Ferdynand zginął od francuskiej kuli, a Karl dostał się w w niewolę, z której uratowało go … saksońskie obywatelstwo.

Jasna willa w Niemegk nijak ma się do wojen, walk, tragicznych losów, za wczesnych śmierci i przelewanej za idee krwi. Tchnie wiosną i lekkością, pięknie się prezentuje na tle błękitnego nieba. Rozchmurzyła się, otrząsnęła z zawieruchy XIX-wiecznych bolączek. Jeszcze nie wie, że popadła w nowe, XXI-wieczne....

Rzut beretem stąd myślimy o … Malborku. I tam i tutaj rezydowali kiedyś krzyżacy, mnisi w białych szatach ozdobionymi czarnymi krzyżami. Zakon krzyżacki powstał w 1190 roku w Ziemi Świętej i rozprzestrzeniał swoje doczesne dobra, jak mógł. W pobliskim Dahnsdorfie podarowany na zlecenie grafa Badericha von Belzig kościół, jak i 15 hufów ziemi przez hercoga Albrechta von Sachsen właśnie krzyżakom w 1227 roku przyczyniły się do powstania tutaj komturii. Cała osada żyła kościelnym rytmem, surowymi zasadami, nawet jej układ skupiał się na świątyni. W XVIII wieku zakonnicy opuścili Dahnsdorf w obawie przed pruskim królem Fryderykiem II. Gdy wchodzimy przez bramę czujemy jakiś zgrzyt. Z jednej strony stare ceglaste mury i długi dwupiętrowy dom, z drugiej socjalistyczne przybudówki, nadające wejściu wątpliwego wdzięku. Szukamy właścicieli, by dostać pozwolenia na zwiedzenie posiadłości. Młody mężczyzna zaciekawiony zadaje nam mnóstwo pytań, jakby role się odwróciły. Opowiada w końcu o sobie, o tym, że zadłużył się z partnerką na całe życie, ale od zeszłego roku są tej posiadłości właścicielami. Że ten duży budynek finansuje im raty, wynajmują go grupom i mają kalendarz wypełniony rezerwacjami do końca roku. Że jest technikiem i oświetleniowcem imprez, a jego partnerka ma zakład tapicerski w Berlinie. Że to praca bez końca, że byli właściciele na szczęście im pomagają, gdyż wciąż tutaj mieszkają. Na pytanie jak tu trafili, odpowiada, że od wielu lat organizuje festiwal i stąd zaufanie byłych właścicieli oraz możliwość zakupu. Że miali na zastanowienie półtora roku. „A jak nazywa się ten festiwal?” pytam zaciekawiona. „Festival für Freunde” czyli Festiwal dla Przyjaciół Zatyka mnie. Łapię męża za rękę pokazując na dwie opaski, które są właśnie z tej imprezy. Rozglądam się z niedowierzaniem. „Jak to? Przecież my tutaj już parę razy byliśmy, jesteśmy fanami tego festiwalu?!”. Nie mogę w to uwierzyć, jednak rzeczywiście, to tu! ;)

Śmiejemy się do rozpuku, młody mężczyzna jest przeszczęśliwy i zapewnieniom, że widzimy się w sierpniu nie było końca. Jak brak dekoracji potrafi zmienić miejsce. Za jego przyzwoleniem rozglądamy się po terenie. Jak najbardziej, to tutaj spędziliśmy niejeden ekscytujący kulturalny wieczór:) I żeby tradycji stało się zadość idziemy nawet na tory, gdzie odkrywamy nowe dzieła, np. budkę telefoniczną do rozmów z samym sobą. Jedynym warunkiem jest … streszczanie się;)

Pod ogromnym wrażeniem własnej niepamięci jedziemy najpierw na piknik, a po nim do Lüdersdorfu. Malutka wioska ma mały dworek i głazy narzutowe, z których jeden intryguje nas swoją nazwą: Hochzeitsstein czyli głaz weselny. Po 300 metrach odnajdujemy duży kamień z postawionym przed nim karmnikiem i parą butów. Dworek za to prezentuje się lepiej, szczególnie od tyłu. O ile z przodu wejścia na posesję strzeże brama, o tyle od lasu można wejść do ogrodu. Romantycznie i artystycznie, z lekką zadziornością dworek z XVIII wieku zdaje się być zadowolony z takiego obrotu sprawy. Wybudowany dla niejakiej rodziny von Sielo, zamieszkiwany przez rodzinę von Buchholz, po wojnie był kwaterą dla uchodźców, wiejskim sklepem i komunalnym lokalem. Od 2008 roku w rękach prywatnych po remoncie popadł w sielskie zadowolenie.

Podobnie jak Jüterbog ze starym, średniowiecznym kościołem Najświętszej Marii Panny z 1161 roku, drugim najstarszym landu Brandenburgii, wybudowanym na zlecenie arcybiskupa Wichmanna z Seeburga. Po przejęciu okolicznych terenów w 1157 roku rozpoczął budowę świątyni i sprowadził norbertanów, jako pastorów dla przebywających tutaj Flamandczyków i misjonarzy okolicznych Słowian. W 1282 roku rozpoczęła się budowa żeńskiego klasztoru „Zum Heiligen Kreuz”, którego jedno skrzydło istnieje do dziś, po części służy jako budynek administracji, po części jest opuszczone. Jednak najpiękniejszy jest znajdujący się wokół starego kościoła cmentarz. Opleciony bluszczem, z zapadłymi grobami, ale i nowymi tabliczkami, pokrywającymi urny, na których poustawiane są bukieciki kwiatów. Po jednej stronie kościoła cmentarz jest zdziczały, po drugiej strzeliście ustawione w rządku trwają sowieckie groby. Jaki paradoks losu – przytuleni do starego germańskiego zabytku, do wiary innej niż ich, w cieniu krzyża i chrystianizacji przypominają o bezbożności i bezwzględności współczesnej wojny.

O innej niż wojennej bezbożności przekonujemy się w Hohenahlsdorfie, małej wiosce z uroczym kościółkiem i małym stawem w centrum. Staw jest częścią parku należącego do dworku z 1790 roku, który od 1996 roku umiera. Dwa lata wcześniej zamknięto funkcjonującą w nim od 1952 roku szkołę i nawet założone w 2007 roku towarzystwo przyjaciół nie powstrzymało agonii. Dworek jest w opłakanym stanie, na piętrze miejscami nie ma sporych kawałków ścian i choć wygląda to w kwietniu malowniczo to serce się kraje. Wspaniale położony, z arystokratyczną, socjalizmem i wywłaszczeniem przerwaną historią, skazany został na nieistnienie, na powolną ale pewną śmierć. Zbieramy przed nim żółte główki mniszku, by zrobić z nich lemoniadę i pijąc ją myśleć o przemijaniu – i wiosny, i ludzkich ziemskich śladów. Jakkolwiek byłoby tego żal...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (50)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2024-06-21 06:48
Czytam o poranku...ile treści jakże ciekawej . Fotografie mogił poruszają.
 
Marianka
Marianka - 2024-07-15 20:31
Ha, niesamowite spotkanie i festiwalowa konkluzja! Ja też jestem pod wrażeniem ;)
 
 
mamaMa
Anna M
zwiedziła 19% świata (38 państw)
Zasoby: 1450 wpisów1450 5629 komentarzy5629 23026 zdjęć23026 1 plik multimedialny1