Pałacyk jakich wiele.
Położony na uboczu, z dala od wielkiego świata, z dala od ulicy, przytulony do brandenburskiego krajobrazu. Lekko zaśniedziały, ciepło zakurzony, jakby patyna przeszłości otulała go i kryła przed teraźniejszością. Dochodzi się do niego filmowo, kamera oczu przesuwa się od bramy głównej między dwiema żółtymi ścianami do drugiej, zza której lekko wyłania się jego skrawek. Pomiędzy wysokimi drzewami dotkniętymi jesienią, wykradającą im listowie, jakby to były skarby lata, dochodzimy do dwóch jeleni zgrabnie stojących na półkolach, lekko podnoszących łapy i prezentujących racice, z dumnie w kierunku nieba podniesionym porożem. Jakim kontrastem do tego obrazu jest wesoły biały konik z karuzeli, który wita w środku tuż po przekroczeniu drzwi.
Szczerze mówiąc wyglądał dla nas trochę tak, jakby był opuszczony, jakby dopiero co ktoś po raz ostatni zamknął drzwi, a on osiada właśnie w tym nieoczekiwanym spokoju, mości się w niezapowiedzianej ciszy i odpoczynku od ludzkiego nurtu codziennej egzystencji. I trochę tak jest, właśnie ten moment jego życia złapaliśmy i odczuliśmy.
Naciskamy klamkę, drzwi otwierają się, w środku jest kolorowo. Słońce podkreśla wszelkie niuanse farb, włączone lampy sugerują człowieka obecność, jednak najpierw nikogo nie widzimy i dopiero po chwili dostrzegamy trzy osoby na balkonie w głównej sali. Nie reagują na nas, nie odpowiadają na pytanie, czy możemy się tutaj rozejrzeć, zajęci sobą przebiegają po nas wzrokiem, jakby nas nie widzieli. Somnambuliczny sen, którego już raz byliśmy
uczestnikami.
Idziemy na piętro, zaglądamy do komnat i dopiero w drugim skrzydle wychodzi z pokoju kobieta, lekko roztargniona, z bosymi i brudnymi stopami, pyta, co my tu robimy. A gdy słyszy odpowiedź, posyła nas z powrotem na dół, do właściciela pałacu, który właśnie oprowadza po nim gości. Schodzi po schodach informując o cenie, kasuje pieniądze i dopiero wtedy starszy mężczyzna dostrzega nas i dołączamy do dwuosobowej grupy. Małżeńska para trafiła tutaj podobnie jak my, z ciekawości. On pochodzi z tej wioski, spędził w niej dzieciństwo.
Właściciel pałacu pyta nas, skąd jesteśmy, dlaczego tu przyjechaliśmy. Cieszy się ogromnie na wieść o różnych krajach naszego pochodzenia, mówi, że sam wychowywał się w Argentynie, miał stajnię we Francji, jego wnuki studiują w Irlandii.
Stülpe kupił z żoną w 2006 roku. 600 lat wcześniej powstała w tym miejscu twierdza, której losy zmieniały się wraz z historią okolic. Biskupi, szlachta, rody się zmieniające, browar, w końcu jedna rodzina od XVII wieku, ci von Rochow, którzy ten barokowy budynek w 1754 roku wybudowali. Adam Ernst II przez 14 lat doglądał prac, zarządzał nimi, a rozpoczął od wybudowania tartaku w pobliskiej wiosce Schmielickendorf. Prawdopodobnie starej twierdzy nie zburzono doszczętnie, tylko zintegrowano w nowe, o czym świadczą sklepienia, kuchnia z dużym kominkiem i różne grubości ścian. Adam cieszył się pałacem krótko, acz intensywnie, zmarł po pięciu latach, a dzieło jego życia dostało się w ręce jego trzeciego syna Adolfa Friedricha w wyniku … losowania. Ten zajął się pałacowym parkiem i dojściem do niego pięknymi schodami, zwieńczonymi tarasem. Po nim nastały długie czasy zarządzania majątkiem przez Adolfa von Rochow. 50 lat w rękach pruskiego pułkownika, marszałka parlamentu stanowego, marszałka dworu, pierwszego komendanta Baliwatu Brandenburskiego i w tej funkcji założyciela pierwszego w Niemczech szpitala tegoż zakonu Joannitów w pobliskim Jüteborgu. Do końca II wojny światowej pałac przechodził w kolejne męskie rodu von Rochow ręce, by w końcu oddać się socjalistycznej społeczności.
Barbara ukazała się nam na boso na schodach i posłała do Wolfganga Rupiliusa, swojego 83-letniego męża, który krewko z nami żartował i opowiadał a to koleje pałacowego losu, a to własnego życia. Pokazywał przy tym każdy kąt swojej posiadłości: w starym stylu urządzone pokoje o kolorowych ścianach, antyki, barokowe materiały, obrazy, lampy, książki. Wolfgang poprawia nas, gdy po głośnym przeczytaniu jednego z tytułów powtarzamy, że to firma, w której pracował jego tata. "Nie, nie w Fordzie, on był inżynierem w Porsche". Spogląda przy tym na nas z lekkim uśmiechem i bardzo uważnie. Na piętrze są pokoje dla gości, urządzone w różnym stylu, bogate, ciekawe. Oglądamy również stajnię, pięknie wykafelkowaną, z byłym pomieszczeniem mieszkalnym dla stajennego. Właściciel jest z jednej strony zachwycony tym pomieszczeniem, z drugiem trochę rozgoryczony ciągnącymi się formalnościami, które opóźniają trzymanie tutaj koni. W byłej kuźni odkrywamy stołówkę dla hotelowych gości, z pieczołowitością zachowane szczegóły, znów zachwycające kafle. Wolfgang jest dumny ze swojej posiadłości. Nie żałuje, że opuścił dla niej Nowy Jork, że zainwestował więcej niż planował, że pomimo najróżniejszych kuriozalnych przepisów udało się zaopiekować pałacem na tyle, że cieszy się on ogromną popularnością. Zawierane są tutaj małżeńskie związki, przybywają w tym celu ludzie z całego świata. Odbywają się sesje fotograficzne, kręcone filmy (5 sezon „Homeland”, film „Ostatnia stacja”), nagrywany popularny program „Das große Backen” czyli „Wielkie Pieczenie” (w Polsce pod nazwą „Polski turniej wypieków” i „Bake Off-Ale ciacho!”). Pokazuje, w który łóżku śpi jego prezenterka, znana w Niemczech i bardzo lubiana, kolorowa i wesoła Enie van de Meiklokjes.
Sielanka i idylla, historia jak z bajki, która się dobrze kończy, a wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Wolfgang wspomniał już na samym początku, że swoje młode lata spędził w Argentynie. Do tego kraju wyjechali w 1949 roku jego rodzice. Miał wtedy osiem lat. Jego tata pracował dla Porsche. W internecie można znaleźć protokół z posiedzenia z 18.V.1944 roku, gdzie inżynier Rupilius jest wymieniany. Ferdinand Porsche był wspierany przez samego Hitlera, od którego firma otrzymała w 1933 roku dofinansowanie ratujące ją przed upadłością. Pod flagą nazistowskiej swastyki interesy samochodowej firmy kwitły.
83-letni Wolfgang Rupilius, chemik i przedsiębiorca, jest członkiem partii AFD, kandydował z jej ramienia w wyborach gminnych w 2014 i został wybrany. AFD czyli Alternatywa dla Niemiec, jest skrajnie prawicową partią założoną w 2013 roku. Wolfgang jest jej członkiem do dziś.
Pod cienką skórą demokracji sączy się coraz gęstsza krew...